Rozmowa z Andrzejem Barańskim, reżyserem i scenarzystą filmowym
DOI: 10.56351/PLEOGRAF.2022.2.11
Michał Dondzik: Po skończeniu szkoły filmowej w Łodzi wyznaczył pan sobie cel: nakręcić film o prowincjonalnym miasteczku. Z czego zrodziło się to marzenie?
Andrzej Barański: Każdy twórca stara się dać coś światu, jakieś swoje odkrycie ludzi, miejsca, widoków, chce dać miejsce o pięknej łagodności. Niby wszystko normalne, zwyczajne i śmiertelne, ale jednak boskie, ludzie czują się dziećmi bożymi i często patrzą w niebo, jako szczęśliwi poddani. Tutaj łatwo o zgodę na świat, taki jaki jest. Z prowincji musi być wszędzie daleko, do szkoły, do wojska, do sukcesu, ale za to długo się pamięta. Była kolejka wąskotorowa, dwie drogi przecinające się na rynku, ale kiedy byłem uczniem moje połączenie ze światem odbywało się rzeką. Siedziałem na brzegu i patrzyłem na przepływającą rzekę, która wiła się długo po łąkach, nim opuściła swoją dolinę, potem wpadała do dużej rzeki i w jej nurtach zdążała do morza. Dobrze widziałem to wszystko, mijane miasta i dalekie noce, kiedy błyszczała w świetle księżyca. Małe miasteczko to jeszcze dzwony kościelne, zna się je po imieniu, słyszy się je wszędzie, a jak się który spóźni, nie da się tego ukryć. Szczególna jest ich rola, niczym podkreślenie całego życia w miasteczku, kiedy kondukt opuszcza już kościół i kieruje się na cmentarz. Ale najbardziej święty jest dom rodzinny, to duchowe wyposażenie małego domku, który najpierw na raty, a potem na zawsze opuszczamy. Po latach, w miasteczku już nie zastajemy naszego miasteczka, wzruszenie ściska gardło, chce się płakać. Przez zamglone okulary widzimy jak życie jest delikatne. Bezradny zrobiłem film W domu. Po tym filmie wiedziałem, że już zrobiłem wszystko, a to co później zrobiłem to są tylko filmy po tym wszystko.
Michał Dondzik: Pański telewizyjny debiut W domu (1976) jest hołdem złożonym dla rodzinnego Pińczowa, najbliższych oraz zwyczajnego, urokliwego życia. Pamiętam scenę, w której nadopiekuńczy rodzice wysyłają ukochanemu synowi kilogram cukru – jakby miłość miała taki właśnie fizyczny wymiar. Równie oryginalna jest forma tego filmu, który składa się z serii krótkich, impresyjnych ujęć komentowanych przez muzykę Zygmunta Koniecznego. Czy realizując W domu kontestował pan obraz prowincji lansowany w polskich filmach?
Andrzej Barański: Jedną z pierwszych rzeczy, którą potrafi człowiek narysować jest dom. Dwa okna, drzwi, dach i komin. Przeważnie kochający rodzice wnioskują, że dziecko będzie architektem. A ja myślę, że jest tak, gdyż dom jest najważniejszy, o czym nawet najmłodszy bobas już wie. Później nie wszyscy mamy domy, albo; nawet nie chcemy mieć swojego domu, ale religia domu obejmuje wszystkich, a już najdokładniej występowała w małych miasteczkach, gdzie jeszcze niedawno każda rodzina jednak miała swój dom, czy domek, który mało się różnił od tego zaprojektowanego przez bobasa. Kiedy teraz myślę o skromnych mieszkaniach, jakże skromnych domków, przypominam sobie, że w tych domach nie było żadnego zbytku, wszystkiego było tylko ile potrzeba. Jedno z moich przedstawień telewizyjnych spotkało się w miasteczku z niezrozumieniem; byłem zaskoczony bo akcja była „klarowna”. Okazało się, że powodem były dwa radia w jednym domu, dwa, a nie jedno jak wszędzie. I to bez żadnego powodu, po co więc trwonić grosz, a ta zasada była nadrzędna. Pyta pan, czy kontestowałem. Jak się robi taki film, jest się całkowicie zanurzonym w przedstawianym świecie. Przecież wszystko jest tutaj częścią mnie samego: ojciec, matka, wujek, sąsiadka, nawet murzyn, wszystko z mojego domu. Oczywiście i pekaes, którego orientacyjne godziny przyjazdu i odjazdu były wszystkim znane. Pekaes to nie była scenografia, tylko obiekt grający. Czas w miasteczku, był czasem pomiędzy autobusami: porannym, południowym, popołudniowym i wieczornym. To był czas stojący, ale intensywny, działo się życie. Film W domu, to była moja historia i ja ją opowiedziałem. Chciałem uniknąć osoby narratora, tylko chciałem, żeby to było opowiadanie w dzianiu się. Film otwiera odjazd autobusu, a zamyka przyjazd autobusu do miasteczka. Domyślamy się, że za każdym razem w autobusie jest bohater filmu. Osobliwa koncepcja: bohatera nigdy nie widzimy, ale całe życie w tym domu kręci się wokół jego osoby i wszystko jego dotyczy. Bohater jest studentem, studiuje w dużym mieście, w Łodzi. Akcja filmu dzieje się w czasie kiedy syna nie ma w domu; właśnie ten czas pomiędzy odjeżdżającym autobusem, i przyjeżdżającym po miesiącach jest czasem tego filmu. Sam film jest tkaniną utkaną z drobnych spraw, zdarzonek, o wyrażonej w ten sposób wielkiej miłości rodzicielskiej, bardzo zwyczajnej.
Michał Dondzik: Jaki wpływ na pańską twórczość miały takie wydarzenia z czasów młodości, jak lektura książki Chłopi Władysława Reymonta, słowa nauczyciela wychowania fizycznego oraz koń, którego obserwował pan na pastwisku? Często przywołuje pan te wspomnienia.
Andrzej Barański: Najważniejszy okazał się koń. Było to na pastwisku; chciałem go narysować, jak się okazało, kierując się wiedzą, jak wygląda koń. Nic z tego nie wychodziło, dopiero kiedy o tym zapomniałem, i rysowałem to co widzę, czyli jaśniejsze i ciemniejsze miejsca, wtedy wyszedł koń jak żywy. Później, robiąc filmy zawsze pamiętałem o tej pouczającej przygodzie.
Michał Dondzik: Czemu wyjechał pan z rodzinnego Pińczowa. Przecież mógł pan po dziś dzień wieść spokojne, małomiasteczkowe życie?
Andrzej Barański: Spokojne, małomiasteczkowe życie, to też jest sztuka. Trzeba mieć predyspozycje. I tego tylko można zazdrościć.
Michał Dondzik: Kiedyś powiedział pan, że prowincja to szachownica. Co to znaczy?
Andrzej Barański: W małym miasteczku, tak jak w szachach, wszystko dobrze widać oraz wie się czego można się po kim spodziewać.
Michał Dondzik: A dlaczego za swoje filmowe drogowskazy uznaje pan: Nagą wyspę (1960) Kaneto Shindo, Posadę (1961) Ermano Olmiego i Dersu Uzała (1975) Akiry Kurosawy?
Andrzej Barański: Dla mnie te trzy filmy wystarczą, żeby kino było ważne.
Michał Dondzik: Symptomatyczne jest jednak to, że w pańskim zestawie nie ma filmów z Polski?
Andrzej Barański: Znakomicie odbijamy się po naszemu i w obcych filmach.
Michał Dondzik: Ideologia i propaganda Polski Ludowej ufundowana była na lansowaniu ludzi i tematów związanych ze wsią i prowincją. Jak władze i decydenci z Naczelnego Zarządu Kinematografii traktowali pańskie scenariusze i gotowe filmy?
Andrzej Barański: Trochę inne były oczekiwania. Ale nie przeszkadzano mi robić swoich filmów. Jeśli tylko przekonałem zespół filmowy, droga była otwarta. Rozpieszczany ani premiowany to nie byłem. Uważano, że robię filmy wyłącznie na swój rachunek i niczego innego się po mnie nie spodziewano. Natomiast we wcześniejszym niż myślałem odpadnięciu od zawodu pomogli mi koledzy.
Michał Dondzik: Na przykład Niech cię odleci mara (1982) – film o niedolach małomiasteczkowego sklepikarza, który wpada w tryby historii, wzbudził na kolaudacji kontrowersje.
Andrzej Barański: Zarzucono mi, że zajmuję się drobnomieszczaństwem. Zarzut był ciężki, a wypowiedzi jednokierunkowe. Czekałem, że za chwilę usłyszę, że już nigdy nie zrobię filmu. Ale na drugi dzień otrzymałem długą listę ujęć do usunięcia. Byłem uratowany.
Michał Dondzik: Nawet obsypana nagrodami Kobieta z prowincji (1985) miała 18 kopii kinowych. Dla porównania, w tym samym 1985 roku wykonano cztery kopie Zabicia ciotki Grzegorza Królikiewicza, a rozrywkowy Och, Karol Romana Załuskiego miał ich aż 87.
Andrzej Barański: Właściwie zgadzam się z takimi proporcjami. Takie trzeźwe podejście legalizuje istnienie filmów mających mało widzów; z góry wiadomo, że tłumów nie będzie, mimo, że często są to filmy bardzo dobre. Zresztą jest telewizja i nie ma problemów z dotarciem do widzów; kilka moich filmów fabularnych ma w telewizji, każdy, ponad sto emisji, to jest ogromna widownia.
Michał Dondzik: Czy pańskie kinowe filmy fabularne rymują się z realizacjami dokumentalnymi, animacjami i formami eksperymentalnymi? Czy suplementem do W domu – obrazu o stęsknionych, kochających rodzicach jest krótkometrażowe Na wyjeździe (1980) – opowieść o młodzieńcu, który z prowincji wyjeżdża do miasta?
Andrzej Barański: W wypadku tych dwóch filmów łączność jest na 100 procent to wszystko wprost z mojego domu i z mojego życia samotniczego (Na wyjeździe). W innych filmach identyfikuję się z głównymi bohaterami. Kramarz z filmu Kramarz to ja. Tak samo Braciszek, czy chłopaki z Nad rzeką, której nie ma.
Michał Dondzik: Czy prowincja jest katalizatorem, który daje panu możliwość autorskiego mówienia o rzeczywistości?
Andrzej Barański: Tak, mówię poprzez prowincję. Na początku było to dla mnie odkryciem, że umiem to, i że mi łatwo przychodzi. Ta łatwość jest niezbędna, żeby się wysłowić. Prowincja jest moim fortepianem, albo organkami z bębnem.
Michał Dondzik: Nawet w chwili oglądania pańskich filmów, które nie rozgrywają się na wsi czy w małym mieście, mam poczucie obcowania z poetyką prowincji. Jest tak choćby w filmie Parę osób mały czas (2007) o Jadwidze Stańczakowej i Mironie Białoszewskim.
Andrzej Barański: A dlatego, że prowincja to nie tylko obszar poza miastem. Prowincja, w moim mniemaniu, to również wysoka kultura. Mieszkanie Jadwigi Stańczakowej i jego bywalcy, to nic innego jak drogie mi małe miasteczko, czułem się jak u siebie.
Michał Dondzik: A może taka prowincjonalna była cała Polska Ludowa?
Andrzej Barański: Dla mnie prowincja to coś romantycznego. Patronem takiej prowincji jest Adam Mickiewicz, o czym sam mówił. Kultura miejska bardzo się pogubiła, natomiast prowincja, jej naturalna kultura, została zduszona, odebrano jej głos. Mówię to również na podstawie recepcji moich filmów, sposobów ich traktowania, albo tylko niezauważania.
Michał Dondzik: Z powodu sporu o widoczny w kadrze pasek z klamrą zakończył pan współpracę ze Zbigniewem Rybczyńskim – operatorem pańskich etiud filmowych. Z kolei w jednej ze scen W domu można dostrzec oryginalną wersalkę z domu pańskiej mamy. Jaką rolę w filmach Andrzeja Barańskiego odgrywają przedmioty. Czemu są aż tak ważne?
Andrzej Barański: Jak było z paskiem nie pamiętam, ale nasza przyjaźń ze Zbyszkiem trwała nieprzerwanie. Takiej wersalki jakiej potrzebowałem szukano długo i intensywnie, ale bez skutku. W końcu pożyczono oryginał od mojej mamy, i z Pińczowa przywieziono na plan w Łodzi. Realizacja filmu jest to stan równowagi chwiejnej, dlatego reżyser lubi mieć na planie coś prawdziwego. Na przykład Krystyna Janda, grając postać nieżyjącej już niewidomej Jadwigi Stańczakowej używała jej okularów. Macamy, szukamy czegoś trwałego, żeby się uchwycić. Ta wersalka z mojego dzieciństwa, była właśnie czymś takim.
Michał Dondzik: W swoich filmach często stosuje pan metodę „okiem Guliwera”? Na czym ona polega?
Andrzej Barański: Kiedy robiłem filmy oparte o szczegółowe biografie, a właściwie autobiografie, rozpisywałem je na papierowych taśmach. Raz było to większymi okresami, innym razem mniejszymi. Ta zabawa dostarczała mi nowych wrażeń, nowego spojrzenia na życie tego człowieka, widziałem je w jednym kawałku. Czasem kładłem taśmę na podłodze, a sam wchodziłem na drabinkę i niczym z balonu widziałem całe życie od urodzin do śmierci. Dreszcze metafizyczne.
Michał Dondzik: Mało kto pamięta, że myślał pan o studiach na Akademii Sztuk Pięknych. Czy w swoich filmach cytuje pan dzieła innych twórców? Czy można w pańskim obrazie prowincji szukać wpływów Jacka Malczewskiego czy Tadeusza Makowskiego, o którym nakręcił pan w Wytwórni Filmów Oświatowych film Śladami Tadeusza Makowskiego (1981)?
Andrzej Barański: Makowski – tak, nawet widzę siebie jako jednego z tych dzieciaków. Szczególnie działa na mnie obraz Powrót ze szkoły (1927), jakbym ciągle wracał. Ale żeby usiłować naśladować jakiegoś malarza, jego obrazy w filmie, to nie. To jest w złym guście.
Michał Dondzik: Współpracował pan najlepszymi polskimi operatorami: m.in. Zbigniewem Rybczyńskim, Tomaszem Tarasinem, Krzysztofem Ptakiem, Ryszardem Lenczewskim, Dariuszem Kucem, Jackiem Petryckim, a ostatnio z Grzegorzem Kędzierskim. Czym kierował się pan dobierając do swoich filmów tych autorów zdjęć?
Andrzej Barański: Nim przejdzie się do spraw niewymiernych, to muszę być pewny profesjonalizmu, bo tylko wtedy można sięgać do wyższych grządek. Cenię operatora, który rozumie, że czasem trzeba zrobić złe zdjęcie, bo jest ważniejsze od dobrego.
Michał Dondzik: Myśląc o sferze wizualnej Niech cię odleci mara, Kobiety z prowincji, Nad rzeką, której nie ma (1991) czy szczególnie w Dniu wielkiej ryby (1997) zastanawiam się nad rolą pejzażu. Czy odgrywa on dla pana istotną rolę?
Andrzej Barański: Pejzaż jest dla mnie muzyką dla oczu. Kiedy patrzę, słucham i słyszę. Czasem muzyka się spóźnia, ale wkrótce pojawia się i dogania nas. A kiedy wrócimy, jest już jej pełno, nic tylko filmować.
Michał Dondzik: Podobno marzył pan o realizacji filmu, w którym kamera przez długi czas obserwuje koronę drzewa poruszającą się na wietrze.
Andrzej Barański: Tak, to jest jeden z tych projektów, których nie zrealizowałem i żałuję. Na początek byłby to filmik, ale finalnie to byłby serial. Oprócz drzewa jeszcze byłyby dwa tematy: strumień i chmury.
Michał Dondzik: Czy jest pan filmowcem etnografem?
Andrzej Barański: Etnografem to nie, są filmowcy specjalizujący się w takich filmach. Ja przykładałem wagę do tzw. warunków socjalno-bytowych bohaterów. Uważałem bardzo, żeby nie popełnić błędu właśnie w tej sferze. Ułatwiało to również pracę aktorów: wystarczyło, że weszli do wnętrza i już wiedzieli kim są. W tej dziedzinie miałem znakomitą scenografkę, żonę Albinę.
Michał Dondzik: Czy pańskie filmy o prowincji tworzą autorskie archiwum pamięci? Opowieści o czasie, miejscach i ludziach, którym ofiarował pan nieśmiertelność?
Andrzej Barański: Cieszę się z tego powodu, bo ocaliłem kawałek ludzkiego świata, który był rzadziej filmowany. W końcu dlatego zostałem filmowcem, widziałem taką misję dla siebie: ocalić od zapomnienia. A film też, już sam w sobie jest archiwum. Projekcja nieco starszego filmu w telewizji i otwiera się archiwum z aktorami i twórcami filmowymi.
Michał Dondzik: Czy dzisiaj, w połowie 2022 roku wciąż czuje się pan człowiekiem z prowincji?
Andrzej Barański: Inaczej bym to nazwał: jestem wyposażony w prowincję, mam ją na wyposażeniu. Prowincja dała mi wszystko, a ja jej oddanie służyłem. Wynikało to z głębokiego przekonania o ważności prowincji. Przecież dla niej zrezygnowałem z innych filmowych światów. Ale kiedy pomyślę o filmach, które zrobiłem: W domu, Niech cię odleci mara, Kobieta z prowincji, Kramarz, Nad rzeką, której nie ma, Dwa księżyce, Dzień wielkiej ryby, Braciszek czuję się szczęśliwy i dumny.
Warszawa, maj 2022 roku
Andrzej Barański – reżyser, scenarzysta. Przed rozpoczęciem edukacji w szkole filmowej studiował na Politechnice Śląskiej w Gliwicach. Działał w Studenckim Teatrze Poezji „Step”, którego opiekunem był poeta Tadeusz Różewicz. Już w telewizyjnym W domu (1975) podjął temat prowincji, która stała się naczelnym zagadnieniem jego twórczości. W kolejnych filmach fabularnych (Niech cię odleci mara, Kobieta z prowincji, Nad rzeką, której nie ma, Księstwo) reżyser z etnograficzną pasją oddał się portretowaniu świata polskiej prowincji. Obok filmów fabularnych Andrzej Barański realizuje filmy dokumentalne, animacje i formy eksperymentalne. Kino Andrzeja Barańskiego funkcjonuje na marginesie polskiej kinematografii, z dala od mód i uwikłania w politykę. Artysta cierpliwie podąża obraną przez siebie ścieżką. Ostatnimi realizacjami Barańskiego są teatry telewizji: Badyle (2020) – na podstawie utworów Tadeusza Różewicza i Marka Gajdzińskiego oraz Stara kobieta wysiaduje (2021) – adaptacja dramatu Tadeusza Różewicza. Andrzej Barański jest laureatem szeregu nagród, w 2020 roku na 45. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni otrzymał prestiżowe Platynowe Lwy.
Michał Dondzik – filmoznawca, członek redakcji “Pleografu”, przygotowuje dysertację W kadrze i poza nim. Fabularne filmy Grzegorza Królikiewicza. Interesuje się kinem polskim oraz filmem dokumentalnym. Publikował w „Kwartalniku Filmowym”, „Pleografie”, „Panoptikum” oraz tomach zbiorowych. Jest autorem książek Leszek Wronko. Dźwięk filmu polskiego (2013) oraz Elementarz Wytwórni Filmów Oświatowych (2018; wraz z K. Jajką i E. Sowińskim).
Streszczenie:
Rozmowa z reżyserem Andrzejem Barańskim, który po ukończeniu szkoły filmowej w Łodzi poświęcił się portretowaniu polskiej prowincji. Dokonał tego już w debiutanckim filmie telewizyjnym zatytułowanym W domu (1976), ujawniając autorski, niepowtarzalny styl. W wywiadzie reżyser opowiada o tym filmie-archetypie, dzieli się refleksjami o kinie, prowincji i świadomej rezygnacji z innych filmowych tematów, deklarując: Prowincja dała mi wszystko, a ja jej oddanie służyłem. Opowiada również o roli, jaką w filmach pełni pejzaż, wątkach autobiograficznych oraz o funkcjonowaniu jego twórczości w Polsce Ludowej. Rozmowa jest swoistym bilansem, który Andrzej Barański sporządza ze swojego filmowego życia.
Summary:
Interview with director Andrzej Baranski who, after graduating from a film school in Łódź, began portraying the Polish countryside. He did this already in his debut, television film titled At home (1976), revealing the author’s unique style. In an interview the director talks about this film-arcane, shares his reflections on cinema, province and the conscious resignation from other film themes, declaring: Province gave me everything, and I served it devotedly. He also talks about the role landscape plays in his films, autobiographical themes and the functioning of his work in People’s Poland. The conversation is a kind of balance sheet that Andrzej Barański makes of his film life.
Filmy KOBIETA Z PROWINCJI, TABU, NAD RZEKĄ KTÓREJ NIE MA zobaczysz na serwisie naszego partnera: