
Gdy odchodzą aktorzy, wciąż żyją ich role. Zygmunt Malanowicz zmarł wiosną 2021 roku pozostawiając dorobek dziesiątek kreacji filmowych i teatralnych. Nie dał się zaszufladkować w żadnej z nich. Dlatego tak trudno pisać o jego karierze, zredukować do jednego hasła, okleić etykietą. Krzysztof Warlikowski, z którym pracował przez lata napisze, że nie dbał o główne role. Nie stał się bohaterem zbiorowej wyobraźni. I nigdy tego nie żałował. Zaznaczył swoje miejsce w inny sposób – o jego dojmującej obecności, wymagającym etosie pracy wspominają reżyserzy, sceniczni partnerzy, przyjaciele. Jak rozwikłać zagadkę Malanowicza, łączącego sceniczną dyscyplinę, pozorną niedostępność z subtelnością, kruchością zamkniętą w gestach?
Delikatny romantyk
Formalnym debiutem filmowym Zygmunta Malanowicza był epizod w Miejscu na ziemi (1959) w reżyserii Stanisława Różewicza, ale początek jego kariery kojarzony jest zazwyczaj z legendarną kreacją u Romana Polańskiego w Nożu w wodzie (1961). Realizacja obrazu obrosła anegdotą, budowaną zasadniczo przez samego reżysera. I mimo, że Polański odbierze mu głos – dubbingując graną przez niego postać – da mu rozpoznawalność godną „Time’a”, na którego okładce Malanowicz wraz z Jolantą Umecką zostaną uwiecznieni jako pierwsi aktorzy z Europy Środkowo-Wschodniej.
Nóż w wodzie Malanowiczowi w karierze nie pomógł. Wręcz przeciwnie – po premierze filmu, który był przecież pierwszą polską nominacją do Oscara, mówiło się, że aktor trafił na „czarną listę” i przez siedem lat dostawał wręcz śladowe propozycje ról filmowych. Po Nożu w wodzie – jak twierdził Malanowicz – nikt nie chciał narazić się Gomułce, którego film tak rozsierdził, że rzucił w ekran popielniczką [1]. Przez kolejne lata grał głównie epizody, niemniej jednak kreacje, które stworzył zajmują ważne miejsce w historii kina – jak klasyka kinematografii NRD – Nadzy wśród wilków (Nackt unter wölfen, 1963) czy Bariera Jerzego Skolimowskiego (1966).
W teatrze Zygmunt Malanowicz zadebiutował w 1962 roku (w roli Aleksego Otszelnikowa w Połowczańskich sadach Leonida Leonowa), na scenie zielonogórskiej pod okiem zapomnianego obecnie reżysera teatralnego Marka Okopińskiego (w 1964 roku u tego samego reżysera aktor zadebiutował na deskach Teatru Telewizji małą rólką w Kordianie i chamie według Leona Kruczkowskiego). Jak wspominał Malanowicz: aktorstwa mi nie odebrano, nadal grałem w teatrze i to dużo. Aż zjawił się pierwszy odważny i przełamał ten impas [2]. Ów przewrót w jego karierze aktorskiej nastąpił na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Pozwolił Malanowiczowi pokazać inną twarz – nadal romantyka, ale już „po przejściach”. O odmiennym, dużo bogatszym arsenale aktorskich możliwości.
Między Wajdą a Porębą
Polowanie na muchy z 1969 roku pozostaje filmem, z którego pamiętamy przede wszystkim zjawiskową Małgorzatę Braunek. Poza kreacjami aktorskimi niektórzy współcześni krytycy dostrzegają w tym obrazie porażkę artystyczną reżysera [3]. Świetna kreacja aktorki w dziele Andrzeja Wajdy miała tak ogromną siłę rażenia, że przyćmiła nieco samego Malanowicza, chociaż wynikało to w dużej mierze z charakteru granej przez niego postaci. Rola osaczonego przez kobiety nieudolnego i niespełnionego rusycysty okazała się jednak wielkim powrotem aktora do świata filmu, którego miał już nie opuścić. Sam Wajda nie dołączył Malanowicza na stałe do swojej aktorskiej konstelacji, obsadzając go tylko w zgrabnej skądinąd rólce w Krajobrazie po bitwie (1970).
Kariera aktora Polski gierkowskiej oparta była na dwóch filarach: gry na scenach teatrów w Warszawie, Zielonej Górze, Krakowie, Łodzi, Kielcach oraz w produkcjach telewizyjnych. W latach 1971-1972 wystąpił między innymi w Wezwaniu Wojciecha Solarza – dramacie obyczajowym ukazującym proces rozpadu tradycyjnych więzi we wspólnocie chłopskiej, sensacyjnym Trądzie Andrzeja Trzos-Rastawieckiego czy szpiegowskiej Na krawędzi Waldemara Podgórskiego. Często współpracował z Bohdanem Porębą. Za kilka ról u twórcy Daleka jest droga miał w przyszłości słono zapłacić. Po blisko pół wieku o związanych z nimi kontrowersjach niewielu już pamięta, za to pojawia się kluczowe pytanie o aktorskie możliwości Zygmunta Malanowicza w owym okresie. Coraz częściej dominuje pogląd, że aktor właśnie w tym czasie stworzył swoje największe role.

Filmy Bohdana Poręby uwikłane były w peerelowski system, co w efekcie niekorzystnie odbijało się na ich jakości. Katastrofa w Gibraltarze (1983) czy Polonia Restituta (1980) nigdy nie miały mocy i wyjątkowości Hubala (1973), niemniej do dziś pozostają dziełami znaczącymi w swoim gatunku, czyli kinie historycznym. Jednym z wyróżniających się elementów najlepszego okresu porębowej twórczości było natomiast aktorstwo Zygmunta Malanowicza. Chociaż artysta grał zasadniczo role drugoplanowe (jak np. księdza Ludwika Muchy w Hubalu), to charakteryzowały się one wyjątkową siłą wyrazu. Porębie też zawdzięczał Malanowicz jedną ze swoich czołowych ról – tytułowego Jarosława Dąbrowskiego (1975) w fabularnej opowieści o przywódcy Komuny Paryskiej, której akcja rozgrywa się w latach 1862-1871 na tle wydarzeń politycznych w Polsce, Rosji i Francji. Malanowicz otrzymał za tę kreację nagrodę na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Karlovych Varach – jednym z dwóch festiwali filmowych klasy „A”, odbywających się w państwach tzw. „demokracji ludowej”. Sam obraz to bardzo solidne kino biograficzne, zrealizowane w plenerach Lwowa – jak dotąd – jedyna próba przeniesienia mitu Komuny Paryskiej i udziału w niej Polaków na duży ekran.
Nasz bohater wystąpił ponadto w zakłamanym filmie biograficznym o generale Władysławie Sikorskim pt. Katastrofa w Gibraltarze, w stworzonej z wielkim rozmachem epickiej Polonii Restitucie, a także w nie do końca udanym, choć nagrodzonym Srebrnymi Lwami Zamachu stanu (1980) – monumentalnym dziele Ryszarda Filipskiego, poświęconym przewrotowi majowemu. Należy też wspomnieć o ważnych kreacjach Malanowicza u Grzegorza Królikiewicza, przede wszystkim w Teatrach Telewizji: Trzeci maja (1976) i Kronice Polskiej Galla Anonima (1977) a także w filmach Tańczący jastrząb (1977), czy Lekcji martwego języka (1979) w reżyserii Janusza Majewskiego.
Bliska współpraca z Porębą i Filipskim skazała Malanowicza na ostracyzm środowiskowy i była powodem krążącej w światku filmowym „złej famy”. Część środowiska filmowego zastanawiała się, czy ja jestem z nimi [4]– po latach komentował tę sytuację Malanowicz. – Ale co to znaczy? Być z kimś oznacza wszystko robić tak samo? Wyzbyć się własnego zdania ze strachu, że jest odmienne? Powszechnie uznano, że skoro grałem u Poręby, to sprzeniewierzyłem się środowisku. Tymczasem dla mnie ostracyzm wobec Poręby był i jest żałosny. Zarzuty wobec niego zostały marnie utkane politycznie. Wystarczy obejrzeć jego filmy i porównać z innymi z tego okresu, a wyraźnie widać, że robił świetne kino. Pasjonował się historią i często nie zgadzał z obowiązującą w tym czy innym środowisku narracją, ale nie piętnował żadnych grup społecznych ani narodowościowych, co mu zarzucano. Jest to absolutna bzdura. Zrobił sobie krzywdę błędnymi wyborami politycznymi, ale to nie powód, żeby go odsądzać od czci i wiary [5].
Po roku 1990 (nie licząc drobnych epizodów, jak np. rola w Przypadku Pekosińskiego z 1993 roku czy świetna kreacja w Teatrze Telewizji w Anatomii sumień z roku 2000 – w obu przypadkach w reżyserii Grzegorza Królikiewicza) Malanowicz niemal zniknął z ekranu. Z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych widzowie mogą pamiętać tylko jedną zagraną przez niego rolę telewizyjną – Tomasza Ciećwierza z cieszącego się niezwykłą popularnością serialu Dom Jana Łomnickiego. Malanowicz zbudował tam postać oficera II Armii Wojska Polskiego, późniejszego inżyniera, a zarazem donosiciela, który ostatecznie popełnia w serialu samobójstwo.

Malanowicz odradza się po raz trzeci
Trzecie wcielenie Zygmunta Malanowicza to już aktor-senior, sześćdziesięcio i siedemdziesięcioletni, który objawia nam się m.in. u Jacka Borcucha w Tulipanach (2004, po latach znowu z Małgorzatą Braunek), we Wszystko co kocham (2009) oraz w Córkach dancingu (2015) Agnieszki Smoczyńskiej, a także za sprawą reżysera i wizjonera teatralnego Krzysztofa Warlikowskiego. Przywrócony publiczności Malanowicz gra w jednej z najnowocześniejszych i najlepszych scen stolicy, czyli w Nowym Teatrze. Ponownie też z powodzeniem zaczyna występować w filmach. Pracowaliśmy ze sobą przez prawie 20 lat [6]– wspomina Warlikowski. Zaczęło się od Burzy, w której Zygmunt zagrał Alonsa, wroga Prospera, ale nie zagrał Prospera. I tak było już zawsze. Zygmunt nie dbał o główne role. Poznaliśmy się gdy Zygmunt nie miał żadnej ambicji, żeby grać główne role. Poznaliśmy się w dobrym dla siebie momencie. Odtąd grał w każdym moim przedstawieniu… Bez Zygmunta w teatrze to byłaby strata czasu [7].
Ostatni czas to prawdziwy renesans jego aktorstwa. To m.in. role w Aniołach w Ameryce i (A)pollonii Warlikowskiego oraz w spektaklu Teatru Telewizji Inspekcja w reżyserii Jacka Raginisa-Królikiewicza. W tej ostatniej sztuce umiejscowiony nieco z boku Malanowicz maestrią swojego aktorstwa wysuwa się na plan pierwszy.
Odys wrócił do Itaki
Zygmunt Malanowicz grał do końca swojego życia. Zmarł w trakcie prób do spektaklu Nowego Teatru Odyseja. Historia dla Hollywoodu. Miał w nim zagrać rolę Odysa, która pomyślana była – jak wspomniała Ewa Dałkowska – jako swoista nagroda i ukoronowanie jego aktorskiej kariery. Krzysztof Warlikowski podczas mowy pożegnalnej stwierdził, że można by prawie powiedzieć, że zmarł na scenie. Próbując Odysa. W jednej z jego ostatnich wiadomości wysłanych ze szpitala, pisał, że ukręci łeb tej Hydrze, ale nie ukręcił. To była jego ostatnia rola, której już nie zagra [8].
Pozostał artystą poszukującym. W ostatnim wywiadzie powie gorzko: Niestety, ogólnie rzecz biorąc, obecna epoka nie ma żywego tętna. Nie można o niej powiedzieć, że niesie ze sobą wysoki poziom artystyczny i odkrywa coś ważnego i cennego. Reżyserzy często skupiają się na temacie w ich mniemaniu interesującym, ale nie mającym przełożenia na uniwersalne doświadczenia. Dlatego ich filmy nie wytrzymają próby czasu. Ale nie ma co rozpaczać. Taki czas nastał. Niewielka część artystów poszukuje. To w sumie normalne. Żal mi tylko wspomnianych czasów ogromnej erupcji talentów, wrażliwości, kreatywności. Wracam do nich pamięcią z ogromną nostalgią. Ten rodzaj porozumienia i pracy już się nie powtórzy [9].
[1] Zygmunt Malanowicz: Z widzami trzeba rozmawiać. Z Zygmuntem Malanowiczem rozmawiała Maja Jaszewska, https://styl.interia.pl/magazyn/news-zygmunt-malanowicz-z-widzami-trzeba-rozmawiac,nld,5136626 [13.12.2021].
[2] Tamże.
[3] Zob. Ł. Maciejewski, Antykanon polskiego kina, https://www.filmweb.pl/article/Maciejewski%3A+Antykanon+polskiego+kina-68033, [dostęp: 4.12.2021 r.]
[4] Zygmunt Malanowicz: Z widzami trzeba rozmawiać. Z Zygmuntem Malanowiczem rozmawiała Maja Jaszewska, https://styl.interia.pl/magazyn/news-zygmunt-malanowicz-z-widzami-trzeba-rozmawiac,nId,5136626 [13.12.2021]
[5] Tamże.
[6] Zygmunt Malanowicz we wspomnieniu Krzysztofa Warlikowskiego, https://nowyteatr.org/pl/aktualnosci/zygmunt-malanowicz-we-wspomnieniu-krzysztofa-warlikowskiego [13.12.2021]
[7] Tamże.
[8] Zygmunt Malanowicz we wspomnieniach Krzysztofa Warlikowskiego, https://nowyteatr.org/pl/aktualnosci/zygmunt-malanowicz-we-wspomnieniach-krzysztofa-warlikowskiego [13.12.2021]
[9] Zygmunt Malanowicz: Z widzami trzeba rozmawiać. Z Zygmuntem Malanowiczem rozmawia Maja Jaszewska, http://styl.interia.pl/news-zygmunt-malanowicz-z-widzami-trzeba-rozmawiac,nld,5136626 [13.12.2021]