"Pleograf. Historyczno-Filmowy Kwartalnik Filmoteki Narodowej", nr 1/2022

Wywiad

Moje życie to thriller z elementami filmu grozy - pleograf.pl



DOI: 10.56351/PLEOGRAF.2022.1.13

Jacek Koprowicz, Łódź 2022 rok. Autor: Michał Dondzik. Prawa: Michał Dondzik.

Z Jackiem Koprowiczem, reżyserem i scenarzystą, rozmawia Michał Dondzik

Michał Dondzik: Gdyby miał pan podsumować swoją karierę, do jakiego gatunku filmowego zaliczyłby pan swoją twórczość?

Jacek Koprowicz: Dość podchwytliwe pytanie. Jedną nogą stałem w gatunku określanym jako kino biograficzne, drugą „wdepnąłem” w gatunek zawieszony pomiędzy horrorem, thrillerem, a nawet science-fiction. Funkcjonowałem w takim rozkroku. Od czasu studiów filologicznych byłem zafascynowany wielkimi postaciami związanymi ze sztuką i literaturą – sądziłem, że każda z nich jest fantastycznym tworzywem na film. Mój debiut Przeznaczenie był próbą złamania kanonu obowiązującego wówczas w polskim filmie biograficznym. 

Michał Dondzik: A swoje życie, do jakiego gatunku filmowego by pan zaliczył?

Jacek Koprowicz: Motorem napędowym mojego życia jest ciekawość. Nie tylko jutra, ale też odkrywania tajemnic. Z jednej strony konkretnych postaci, takich jak Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Stanisław Ignacy Witkiewicz czy teraz Julian Tuwim, z drugiej tej zawieszonej między życiem i śmiercią. Konkretnie, jeśli życie po życiu istnieje, to co jest po drugiej stronie, w tak zwanym świecie metafizycznym. Ale zawsze „to coś” chciałem przedstawić w konwencji filmu realistycznego, a nie np. onirycznego. 

Michał Dondzik:  A pańskie życie?

Jacek Koprowicz: Moje życie to thriller z elementami filmu grozy. Najpierw wszystko wspaniale się zapowiadało, a potem załamało. Kilka razy podejmowałem próbę zdobycia budżetu na filmy w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej, niestety odrzucaną przez ekspertów. Ponieważ do realizacji filmów nie dochodziło efektem był akt samospalenia. Ale jakoś udawało mi się z tego stosu zejść.

Michał Dondzik: Pisząc scenariusz, zastanawia się pan kto panu wyprodukuje film?

Jacek Koprowicz: Nie myślę takimi kategoriami. Dopiero po napisaniu rozglądam się. Pisanie scenariusza to rodzaj niebezpiecznej obsesji. Postaci, które powołuję, budzą mnie potem co rano i zmuszają abym się dalej nimi zajmował. Dopiero kiedy zaspokoją ciekawość i dowiadują, jak to się kończy, znikają.  Ale widocznie nie zajmowałem się tymi postaciami, którymi zgodnie z duchem czasu wypada się zajmować, przez to, wraz z nimi, znalazłem się na oucie.

Michał Dondzik:  I jak się pan tam czuje?

Jacek Koprowicz:  W sumie dobrze. Mam wrażenie, że nigdy nie zrobiłem nic sprzecznego ze sobą, a to jest dla mnie najważniejsze. Fantastyczne jeśli odniesie się sukces, ale przyglądając się sukcesom kolegów mam wrażenie, że wszyscy dookoła zjadają  własny ogon i wypluwają go za każdym razem, w trochę innej formie traktatów martyrologicznych. Mój problem polega na tym, że za wcześnie przeczytałem Poetykę Arystotelesa i uświadomiłem sobie, że wszystkie wątki i motywy zostały już wykorzystane. Będziemy je tylko powtarzać. Może stąd ta moja szaleńcza szarża, że uda się pewne schematy przełamać. Ale jakoś inni nie są moimi próbami zainteresowani.

Michał Dondzik: Przyszedł pan na świat w niezwykłym miejscu.

Jacek Koprowicz: To był dom Filmu Polskiego. Po II wojnie światowej „Czołówka Filmowa Wojska Polskiego” przeniosła się z Lublina do Łodzi. Na początku jej siedziba mieściła się w willi Oscara Kona na Targowej. Tam, gdzie dzisiaj jest szkoła filmowa. Podobno moja mama wskazała reżyserowi Aleksandrowi Fordowi halę sportową, w której powstała Wytwórnia Filmów Fabularnych. Moja mama Stefania Koprowicz miała być malarką, ale w 1939 roku przerwała studia, a po wojnie pracowała w Łodzi w sklepie „Czuj-Czyn”, który sprzedawał artykuły harcerskie. Potem znalazła się na Targowej, gdzie szukali księgowej. Mama przez lata była księgową w Wytwórni Filmów Fabularnych. Ale to na Targowej poznała mojego ojca i Aleksandra Forda. I tak to się zaczęło. Potem „Czołówka” przejęła dom na rogu ul. Narutowicza i Lindleya, i wszyscy związani z filmem tam się wprowadzili. Pamiętam, że nade mną mieszkał Jerzy Passendorfer i Mieczysław Wajnberger, na trzecim piętrze operator Antoni Wawrzyniak, byli tam też Roman Wajdowicz, późniejszy rektor szkoły filmowej, reżyserzy: Janusz Star i Jerzy Kawalerowicz. W domu przylegającym mieszkał Ludwik Starski z synem Allanem, wybitny scenograf Roman Mann. W tej grupie cały czas funkcjonowaliśmy i bardzo się zżyliśmy.

Michał Dondzik:   Można powiedzieć, że był pan skazany na film od urodzenia?

Jacek Koprowicz:   Trochę tak, bo bardzo wcześnie zacząłem jeździć na plany filmowe.

Aleksander Ford i Józef Koprowicz. Autor: Wojciech Urbanowicz. Prawa: WFDiF /po Studiu Filmowym „Kadr”/

Michał Dondzik: Urodził się pan w 1947 roku. Roku nakręcenia pierwszego polskiego powojennego filmu Zakazanych piosenek Leonarda Buczkowskiego, do którego dźwięk nagrał pana ojciec Józef Koprowicz.

Jacek Koprowicz: Ojciec udźwiękowiał też Polskie Kroniki Filmowe. Był w klanie pierwszych dźwiękowców, obok Jana Radlicza, Stanisława Urbaniaka i Józefa Bartczaka. Pamiętam, jak w trakcie bankietu na planie Do widzenia, do jutra Janusza Morgensterna, gdzie znalazłem się z ojcem, który kilka dni zastępował swojego przyjaciela Urbaniaka, wyszedłem na plażę. Próbowałem puszczać kaczki, gdy mija mnie ubrany w czarne okulary Zbigniew Cybulski. Po kilku zdaniach rozmowy, nieoczekiwanie pyta: Jacuś, a kiedy się urodziłeś? Odpowiadam: 3 listopada. Na to on: Ja też urodziłem się 3 listopada, nie martw się, będziesz żył tak długo jak ja! Przez moment powstała wtedy taka dziwna więź między nami. Cybulski zginął 8 stycznia 1967 roku w wieku 40 lat. I to mi zostało. Pamiętam, że gdy później ja skończyłem 40 lat, to przez cały dzień nie wychodziłem z domu, żeby nic mi się nie przydarzyło. Taki rodzaj klątwy nade mną wisiał, czułem się przez Cybulskiego napiętnowany. Ale nic się nie stało.

Zbigniew Cybulski. Autor: Tadeusz Kubiak. Prawa: Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny.

Michał Dondzik: Miał pan też przygody ze szkołą filmową, do której pana nie przyjęli, ze względu na zbyt młody wiek.

Jacek Koprowicz: Po zdaniu matury miałem 17 lat. Potem chciałem studiować filozofię, ale wtedy w Łodzi nie było takiego wydziału. Zdecydowałem się więc na filologię, gdzie była założona przez Stefanię Skwarczyńską i prowadzona przez Bolesława Lewickiego Katedra Teorii Literatury, Filmu i Teatru. I tak na początek tzw. mojej kariery stałem się teoretykiem filmu i krytykiem filmowym. Pracę magisterską pisałem z twórczości Pier Paolo Pasoliniego,  o konstrukcji mitu. Byłem nim zafascynowany. To były czasy strukturalizmu i koncepcji, że film jest formą języka. I jak język mówiony, zawiera elementy składni. Pasolini napisał pracę, że podobnie jak w języku występują cząstki znaczeniowe – fonemy, tak w filmie są to „cinemy”. Myślałem, że Pasolini już na etapie scenopisu wymyśla tak precyzyjnie całą konstrukcję, programuje w szczegółach komunikat filmu – tak, jak składa się zdanie. Ja nie znałem włoskiego, dlatego Maria Kornatowska napisała do niego list. Odpisał mi, że to wszystko to jest bzdura, że całą tę koncepcję „cinemów” wymyślił dopiero w montażowni. Tak legła w gruzach moja wiara, że każdy element filmu można od początku precyzyjnie zaprogramować. Potem skończyłem wydział operatorski, bo uważałem i nadal uważam, że aby zrozumieć warsztat filmowy, to trzeba przejść przez studia operatorskie.

Michał Dondzik: Czy poza analizą twórczości Pasoliniego czegoś się pan na  filologii nauczył? Istniał już wtedy temat gatunków filmowych?

Jacek Koprowicz: Nie przypominam sobie. Ale dzięki  filologii zafascynowały mnie wielkie postacie polskiej literatury. Byłem ciekaw, w jaki sposób życie osobiste i prywatne twórców przekłada się na ich dzieło: w jaki sposób twórca korzysta z samego siebie, ze swoich własnych doświadczeń i jaką cenę za to płaci. Na początku absolutnie zafascynował mnie Kazimierz Przerwa-Tetmajer. Był nawet moment, w którym zastanawiałem się, czy na  filologii nie otworzyć doktoratu, temat brzmiał: „Problemy asertywności tworzyw non werbalnych z punktu widzenia fenomenologii”. Ale dostałem się na wydział operatorski i mój opiekun, operator Mieczysław Jahoda zażartował, że w napisach końcowych filmu będzie podane: fotosy do filmu doktor Jacek Koprowicz. To sprawiło, że moja kariera naukowa runęła i doktorat zrobiłem dopiero po 30 czy 40 latach. 

Michał Dondzik:  Czyli porzucił pan aspiracje naukowe na rzecz wydziału operatorskiego?

Jacek Koprowicz:  Tak. Bardzo zainteresowałem się fotografią i to chyba był główny powód. Do dziś niektórzy mówią, że mam pewne predyspozycje w kreowaniu obrazu i szkoda, że nie zostałem operatorem.

Kadr z etiudy Obszar zamknięty (1976). Prawa: PWSTiF w Łodzi.

Michał Dondzik: Proszę opowiedzieć o swojej debiutanckiej awangardowej etiudzie Obszar zamknięty.

Jacek Koprowicz: Napisałem scenariusz, dziekan poparł mnie i udało się film zrealizować. Szaleństwo polega na tym, że dostawaliśmy kamerę, taśmę, walczyliśmy, żeby dostać aluminiowy a nie ciężki ołowiany akumulator, a dalej człowiek sam był sobie żeglarzem, sterem i okrętem. Wymyśliłem etiudę dziejącą się w Łodzi na cmentarzu na Kircholu, na który w tamtych czasach można było jeszcze wchodzić. Wyczytałem w jakichś materiałach, że odbywały się tam egzekucje Żydów z getta i towarzyszyła im także orkiestra. Zatrudniłem chłopaków ze szkoły muzycznej, a mój kolega po filologii niemieckiej zagrał Niemca. Robiliśmy próbę przed świtem, chłopaki grały na instrumentach, a któryś z okolicznych mieszkańców zadzwonił na milicję, że coś bardzo dziwnego dzieje się na tym cmentarzu. To znaczy „prawdopodobnie Żydzi zmartwychwstali”. Czekaliśmy z ekipą na świt, aż nagle widzę patrol milicyjny z bronią zasuwający w naszą stronę. Milicjanci widzieli tylko orkiestrę z instrumentami i mogło im się wydawać, że to duchy. Naprawdę widziałem przerażenie w oczach milicjantów, a potem ulgę, gdy dostrzegli wreszcie kamerę i zrozumieli, że kręcony jest film. 

Kadr z etiudy Mit (1978). Prawa: PWSTiF w Łodzi.

Michał Dondzik: Mit z 1978 roku znamionuje już pewne rozwiązania, które będzie pan stosował w Przeznaczeniu. To próba filmu katastroficznego z elementami science-fiction. Jaki był pana pomysł na ten film?

Jacek Koprowicz: Ten film doprowadził do szału mojego opiekuna, profesora Janusza Morgensterna, że to nie jest normalnie, po ludzku opowiedziana historia z mówiącymi aktorami, tylko z narratorem z off-u. Natomiast z drugiej strony profesor Janusz Majewski był bardzo za tym wizyjnym, kreacyjnym charakterem filmu. Prawie się o niego pokłócili, prezentując dwie zupełnie różne postawy w jego ocenie. Scenariusz, który powstał, nie mógł być do końca zrealizowany, bo nie miałem wystarczających środków. Całe szczęście, że udało mi się zdobyć makietę anioła, który ląduje, aby obwieścić światu zagładę. Stworzyliśmy iluzję świata, albo po katastrofie, albo w oczekiwaniu na nią. Atutem stało się pozyskanie znanego lektora z Kroniki Filmowej. Charakterystyczny i przez wszystkich widzów rozpoznawalny głos zapowiadał te wszystkie kataklizmy, przy bardzo motorycznym ruchu kamery. Ale gdybym miał do dyspozycji większą gamę środków, film byłby pełniejszy. 

Michał Dondzik: Czy może pan coś więcej powiedzieć na temat Nekropolis pomysłu  związanego z zombie, ludźmi mieszkającymi na cmentarzu. To scenariusz, który zaproponował pan jako swój fabularny debiut?

Jacek Koprowicz: Ten scenariusz pisałem już na czwartym roku studiów. To był taki surrealistyczny pomysł, że ludzie przenoszą się na cmentarze i urządzają sobie mieszkania we wspaniałych grobowcach. Ale równocześnie pojawia się świat wampiryczny i dochodzi do różnych konfliktów pomiędzy światami zmarłych i żywych. Pomysł jest tak odjechany, że nadaje się na szaloną, surrealistyczną komedię z elementami proroczo-wizyjnymi związanymi z naszą sytuacją tu i teraz. Ale mam wrażenie, że polskie kino nie jest gotowe na taką propozycję wymykającą się gatunkom. Do tematu wracam cały czas i wciąż aktualizowany pojawia się w różnych wariantach. Najnowsza wersja nosi tytuł Polacy, nic się nie stało.

Krzysztof Zanussi. Autor: Jerzy Troszczyński. Prawa: Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny.

Michał Dondzik:  W 1983 roku pojawia się pomysł na film o poecie Kazimierzu Przerwie-Tetmajerze.

Jacek Koprowicz: Już na przełomie 1981 i 1982 roku zaczęły się rozmowy związane z Przeznaczeniem. To był bardzo trudny moment, ponieważ po rozwiązaniu Zespołu Filmowego „X” Andrzeja Wajdy nie chciano kierować do realizacji propozycji „Tor-u” Krzysztofa Zanussiego, bo chciano go też rozwiązać. Przeznaczenie było jedynym scenariuszem możliwym do zaakceptowania przez ministerstwo, bo nie dotyczyło spraw moralnego niepokoju. W tamtych czasach każdy reżyser musiał przejść przez debiut telewizyjny. Ja miałem szczęście, że wtedy był bojkot telewizji i Krzysztof Zanussi z Krzysztofem Kieślowskim zaczęli się zastanawiać, czy w takim razie nie zrobić z Przeznaczenia od razu filmu kinowego.

Michał Dondzik: Czemu wybrał pan akurat Kazimierza Przerwę-Tetmajera, a nie np.  Mikołaja Kopernika?

Jacek Koprowicz: Myślę, że Kopernik jest fantastycznym tematem. Tylko, czy  można  zrobić film o wielkim astronomie zakochanym w kobiecie, która jest jego służącą ? To nie jest love story zakończona happy endem. Zazdrosny o piękną kobietę biskup oskarża ją o czary i postanawia spalić na stosie. Kopernik, aby ją ratować, decyduje się na rozstanie. Życie osobiste Kopernika jest fascynujące. Gdy później chciałem robić film o Fryderyku Chopinie, to uznano, że o Tetmajerze ujawniłem za dużo, ale nie jest on narodową świętością, jak nasz najbardziej rozpoznawalny na świecie artysta, a tej świętości kalać nie pozwolą. Szkoda, bo tajemnica życia osobistego artystów, często przekłada się na ich dorobek. 

Michał Dondzik:  Jak w tamtych latach wyglądał typowy polski film biograficzny i co pan sądzi o tej  konwencji?

Jacek Koprowicz: Obowiązywała pewna zasada pomnikowości, to znaczy postać miała być szlachetna i  nieskazitelna, a jej twórczość była formą iluminacji, która na nią spływała. Mnie natomiast zafascynowała kwestia ceny, jaką płaci się za twórczość. 

Zbigniew Zapasiewicz. Autor:  brak danych. Prawa: nieustalone.

Michał Dondzik: Po zatwierdzeniu scenariusza Przeznaczenia pozostało panu wybrać aktora do roli Tetmajera i zacząć realizację. Ale tutaj zaczęły się schody…

Jacek Koprowicz: Marzyłem, by Tetmajera zagrał ktoś kto ma niezwykłą osobowość i predyspozycje do utożsamienia się z postacią. To był Zbigniew Zapasiewicz. Odbyliśmy kilka spotkań, był zafascynowany scenariuszem i zgodził się zagrać tę rolę. Wierzyłem, że stworzy świetną kreację aktorską, nawet niektóre sceny zostały przeredagowane pod niego, już były uszyte kostiumy. Ale tej wizji nie udało się dopełnić. Gustaw Holoubek został odwołany z funkcji dyrektora Teatru Dramatycznego i zespół aktorski uznał, że jedyną osobą, która może go zastąpić jest Zbigniew Zapasiewicz. A ten uznał, że misja w Teatrze Dramatycznym jest ważniejsza od zagrania roli w filmie jakiegoś debiutanta. Pamiętam rozmowę, w której przekazał mi swoją decyzję: zdjął but, położył głowę na stoliku i powiedział, że za to co mi robi mogę mu przywalić butem w głowę. Te buty były podkute małymi blaszkami. No oczywiście odłożyłem ten but i odszedłem, świadomy, że to koniec wielkiej przygody, która się nie spełni. Wielokrotnie później śniła mi się ta scena, ale byłem bardziej krwiożerczy, brałem ten but i mistrza prałem po głowie. Potem zaczęło się szukanie nowych pomysłów, kto może zagrać Tetmajera. Przyszedł mi do głowy mój kolega z wydziału aktorskiego, człowiek z wielką charyzmą, Mariusz Benoit. Ale to zostało odrzucone przez Zespół Filmowy, który uważał, że powinienem szukać wśród znanych aktorów. Pierwszym pomysłem Krzysztofa Zanussiego był Krzysztof Kolberger. Pojechałem na spotkanie z nim, zgodził się zagrać, ale ja nagle nabrałem przekonania, że to nieporozumienie. Nie dogadaliśmy się. Następny był Janusz Gajos, umówiłem się z nim na spotkanie w Spatifie. Miał ambiwalentny stosunek do scenariusza, przede wszystkim sceny erotyczne były obok jego emploi. Zastanawiał się, czy on by chciał grać taką postać i brać udział w takich scenach. Wstałem, bardzo mu podziękowałem i wyszedłem ze spotkania. Nie sposób tu nie wspomnieć Krystyny Jandy. Udałem się do teatru „Ateneum”, aby zaproponować udział w moim debiucie, chodziło o rolę kobiecą. Odmówiła. I wtedy zaproponowała, że może zagrać Tetmajera. Nie byłem na taką propozycję przygotowany. Wróciłem do Zespołu. W trakcie narady Stanisław Różewicz zaproponował mi Jerzego Radziwiłowicza. Zafundowano mi bilet lotniczy do Krakowa i poleciałem na rozmowę z Radziwiłowiczem, który znał już scenariusz i zgodził się zagrać. Tylko że terminy mu się rozjechały, bo chyba grał wtedy u Jeana-Luca Godarda, więc zaproponował by odwlec zdjęcia o pół roku, a ja tego nie mogłem już zrobić. Wróciłem do Warszawy i ponownie zaproponowałem do roli Mariusza Benoit, bo coraz bardziej się wewnętrznie upewniałem, że to on powinien być Tetmajerem. I wtedy Zanussi powiedział: rób co chcesz, mam nadzieję, że Mariusz Benoit będzie taką twoją Mają Komorowską. No i tak to się skończyło. Dostałem błogosławieństwo. 

Mariusz Benoit, Grażyna Trela, Przeznaczenie (1985). Autor: brak danych. Prawa: WFDiF /po Studiu Filmowym „Tor”/

Michał Dondzik:  Ten film jest jakby przełamany, składa się z dwóch części i dwóch poetyk. Jaka była koncepcja na kreację świata Tetmajera?

Jacek Koprowicz: Wszystkie elementy związane z siłą jego poezji i wykreowaniem poety prawie na Boga, bo do takiej roli naród go wyniósł, a potem strącił z Olimpu, sprawiły, że w konstrukcję filmu było wpisane pęknięcie: wzlot i upadek. Ten związany jest z synem, który  jest dopełnieniem losu Tetmajera. Syna zagrał Michał Bajor. Byli widzowie, którzy stali się fanami pierwszej części filmu, inni drugiej. To znaczy od scen, gdy pojawia się Bajor. I odkrywa, jaki los zgotował mu ojciec, Jaką go napiętnował wiarą, że też będzie wielkim poetą. Ale syn nie miał talentu i finał był dramatyczny. Wizualnie też chcieliśmy odejść od schematu i opowiedzieć historyczny film z jednej strony bardzo realistycznie, z drugiej  współcześnie. Jeśli miałbym szukać analogii, choć na pozór bardzo odległych, to byłem zafascynowany takimi filmami jak Tom Jones Tony’ego Richardsona. Wydawało mi się, że połączenie elementu historycznego z duchem czasu teraźniejszego da świetne rezultaty. Jeśli chodzi o wizualizację, to film stoi ma dwoistą naturę . Z jednej strony to film kostiumowy, z drugiej sposób grania jest bardzo współczesny. Sądzę, że Tetmajer mógłby się pojawić dziś w tym pokoju i miałby te same uniwersalne dylematy, przed jakimi stają współcześni artyści.

Michał Dondzik: Wydaje mi się, że fakt, iż są  widzowie, którzy utożsamiają się z pierwszą, a są tacy, że z drugą częścią filmu wynika z tego, iż ludzie  przyzwyczają się do określonych gatunków filmowych. Jak pan sądzi? 

Jacek Koprowicz: Z całą pewnością. Ale problem polega na tym, że zgłębiłem biografię Tetmajera i wszystko co pojawia się w Przeznaczeniu jest oparte na faktach. Zrobiłem film kreacyjny, ale jednocześnie, w jakimś sensie dokumentalny, mający potwierdzenie w źródłach.  Nagle okazało się, że w odbiorze to  film „odjechany”, nie mający nic wspólnego z prawdą. To mnie zaskoczyło, że prawda jest nie do zaakceptowania.

Michał Dondzik: Być może chodzi o sposób w jaki pan pokazał fakty, bo właśnie ta forma jest tu uderzająca. Gdyby te wszystkie udokumentowane historie zostały upudrowane, albo przedstawione mniej wyraziście to pewnie nie wzbudziłoby takiej dyskusji.

Jacek Koprowicz: Dokładnie. Ale my przyjęliśmy konwencję bardzo realistyczną, wręcz werystyczną, zarówno w świetle jak i w pracy kamery oraz w opowiadaniu o postaciach. I to jest prawda, że Stanisław Wyspiański chorował na syfilis. Aby pisać musiał usztywniać palce deszczułkami. Gdy Tetmajer w trakcie wizyty u autora Wesela zobaczył w jakim mistrz  jest stanie, mógł się przerazić, że jego syfilis będzie miał podobny przebieg – choć ostatecznie miał inny. 

Michał Dondzik: Cenzuralne cięcia nastąpiły już podczas pierwszego pokazu kolaudacyjnego filmu dla szefów i członków „Tor-u”. 

Jacek Koprowicz: Przyciąłem scenę w hotelu i w pociągu między Ewą graną przez Marzenę Trybałę a Tetmajerem. Potem została wycięta końcówka sceny, jak bohater wchodzi na szczyt w Tatrach, bodajże na Świnicę. Szefostwo uznało, że to jest za długie, a poza tym poeta recytował po zdobyciu szczytu swój programowy Eviva l’arte!, to też się nie podobało. Nie traktowałem tego jako cenzury. Inaczej odebrał to reżyser Piotr Łazarkiewicz, który zaczął mnie przekonywać, że psują mi film. Potem wyrzucili go z zespołu, ale nie wiem, czy te fakty mają związek. 

Michał Dondzik: W październiku 1983 roku odbyła się oficjalna kolaudacja, na której film był oceniany na ogół pozytywnie. A później?

Jacek Koprowicz:  Wydaje mi się, że mieli jeszcze wewnętrzne pokazy związane z cenzurą i nagle zrobiła się atmosfera, że coś z filmem jest nie tak. Chyba aby wesprzeć film wymyślono pokaz dla rodziny. Po nim starsze panie z rodziny przyrodniego brata, Włodzimierza Tetmajera, chciały mnie stłuc parasolkami, uważając że to skandal i szkalowanie imienia wielkiego twórcy. 

Michał Dondzik: Alina Przerwa-Tetmajer napisała w czasopiśmie „Tu i teraz”: „Dlaczego nie popracować jeszcze nad filmem i dać coś naprawdę dobrego”. To jakby zapowiadało te „prace”, którym film zaczął podlegać. 

Jacek Koprowicz, Łódź 2022 rok. Autor: Michał Dondzik. Prawa: Michał Dondzik.

Jacek Koprowicz: Przywołam pewien drobiazg. Mariusz Benoit musiał przyjeżdżać i zmieniać „syfilis” na „lues”, żeby padło naukowe określenie choroby, którego większość widzów nie zna. Zostały powycinane sceny, np. słynna scena z Grażyną Szapołowską, gdy Tetmajer, już chory, wchodzi na fontannę, sika z góry i naigrywa się z kobiet. Uznano, że to obraża godność kobiety. Nagle wszyscy zaczęli się bać, chcieli w zmianach i cenzuralnych cięciach pójść jeszcze dalej. Oby tylko ten jedyny kinowy film zespołu został uratowany i wszedł na ekrany. Może ze strony Zespołu Filmowego wystąpił efekt przedobrzenia, żeby jeszcze bardziej pójść władzy na rękę. Po kolejnych pokazach okazywało się, że jeszcze tu trzeba skrócić, albo tam przyciąć, dla dobra Zespołu.

Michał Dondzik: W 1984 roku film został pokazany na festiwalu w Gdańsku nie wiem czy w wersji pełnej, ale na pewno w pełniejszej niż dziś go znamy.

Jacek Koprowicz: To była jedyna kopia ze scenami erotycznymi, jaka się uchowała. Byłem nawet przekonany, że ten film dostanie nagrodę, ale niestety nie dostał. Jeden z jurorów odpowiedział zdziwionemu tym werdyktem Krzysztofowi Kieślowskiemu: – Czy wyobrażasz sobie, że on robi taki film o mnie, albo o tobie? Przecież nie możemy do tego dopuścić. Ostatnia faza Przeznaczenia to taki lot Ikara. Spadł na półkę, z powodu cenzury obyczajowej. Kolejne cięcia sprawiły, że ukochane dziecko pokaleczyłem. Wyrwałem mu rączkę, przetrąciłem nóżkę. Ale pojawił się na ekranach. Wcześniej uruchomili mi Medium.

Michał Dondzik: Jak pan wspomina recepcję filmu, gdy w końcu po cięciach trafił do publiczności kinowej?

Jacek Koprowicz: Odbiór był przychylny, pamiętam że w jednym z kobiecych czasopism ukazała się niepochlebna recenzja. Ale dużo było też pozytywnych. 

Michał Dondzik: Większość recenzji koncentrowała się na pytaniu, na ile to jest prawdziwy obraz Tetmajera. I czy on rzeczywiście zmarł z powodu syfilitycznych powikłań, czy też miał guza mózgu. Niewielu krytyków pochyliło się nad przesłaniem filmu, raczej przypisano panu miano skandalisty polskiego filmu. Na ile się pan z tym określeniem identyfikuje?

Jacek Koprowicz:  Nie czuję się godny tego miana.

Michał Dondzik:  Znalazłem informację, że film został wysłany na festiwal do Włoch. Co tam się stało?

Jacek Koprowicz:  Mało tego, ten film został wysłany do Cannes, gdzie miał być pokazywany w ramach Tygodnia Krytyki. Ale na lotnisku Wilhelm Hollender zgubił bagaż z kopiami i film nie dojechał. Został wysłany także na festiwal w Taorminie, gdzie organizatorzy chcieli go pokazać aż trzykrotnie. Ale okazało się, że wysłano kopię bez listy dialogowej. To już naprawdę jakaś klątwa zawisła nad Przeznaczeniem

Michał Dondzik: Skoro jesteśmy przy klątwach i przepowiedniach, nie mogę nie zapytać, co panu przepowiedziała babcia?

Jacek Koprowicz:  Że karierę zrobię na starość. Ale mam już ponad 70 lat i jakoś tego nie widzę. Może wszystko jest dopiero przede mną?

Michał Dondzik: Drugą postacią, której poświęcił pan film z nurtu biograficznego, jest Stanisław Ignacy Witkiewicz. 

Jacek Koprowicz: Rzeczywiście po Medium chciałem  zrobić film o Witkacym, ale miała to być duża międzynarodowa produkcja, bo historia w scenariuszu obejmowała także, po samobójstwie narzeczonej, w którym miał swój udział, wyprawę z Bronisławem Malinowskim na antypody, aby tam badać seksualność dzikich. Z Australii i Nowej Zelandii akcja przenosiła się  do carskiej Rosji, i wpisywała naszego wielkiego awangardzistę w rolę oficera armii carskiej, bo uczestniczył też w rewolucji październikowej.

Michał Dondzik:  Myślał pan wtedy, kto mógłby zagrać Witkacego?

Jacek Koprowicz:  Marek Walczewski. To się odwlekało w czasie. Później przyszedł dramat, alzheimer…

Michał Dondzik:  Na którym etapie padł projekt tego filmu?

Jacek Koprowicz: Scenariusza. To był właściwie hollywoodzki scenariusz, nie do zrealizowania w naszych warunkach.

Plakat promujący film Mistyfikacja 2010, Autor:  brak danych. Źródło: Gapla.

Michał Dondzik:  Po ilu latach wrócił pan z projektem o Witkacym do kina?

Jacek Koprowicz:  Po 20 latach, w 2010 roku,. Kawał czasu. 

Michał Dondzik:  Kiedy rozpoczęła się pańska fascynacja Witkacym?

Jacek Koprowicz: Na filologii miałem kolegę, który był obsesyjnie zauroczony Witkacym i dążeniem do ujawnienia prawdy o jego tajemnicy. Już wtedy, przed ekshumacją, która tego dowiodła, podejrzewał, że musiało dojść do wielkiej mistyfikacji. Z jego dociekań wynikało, że Witkacy nie przypadkiem pojechał na wschód, chociaż wszyscy stamtąd uciekali. Przestrzegał go ponoć przed tym wyjazdem niejaki Guzik, słynne medium transowe, bo Witkacy brał udział w seansach. Nie posłuchał. Wydawało mu się, że w tej głuszy uda się przetrwać. Zwłaszcza, że leśniczym w Jeziorach był jego kolega z wojska. Można domniemywać, że byli ze sobą tak zżyci, iż kolega leśniczy mógł być akuszerem całej afery związanej z mistyfikacją i pozorowanym samobójstwem Witkacego. Tym bardziej, że nie ma żadnego dowodu, iż to Witkacy został złożony do grobu. A Czesława Oknińska po próbie samobójczej obudziła się dopiero po pogrzebie ukochanego. Przed laty związałem się z Witkacym i siedział we mnie, jak drzazga. Po niepowodzeniu filmu biograficznego, wrócił jak bumerang. Fascynowała mnie ekshumacja ciała Witkacego, po uroczystym pogrzebie w Zakopanem. Bo okazało się, że to nie Witkacy, ale ciało młodej Ukrainki. Być może mój kolega ze studiów miał rację? Wtedy usiadłem i napisałem opowieść o życiu pośmiertnym Witkacego. Nie wiadomo, czy jest on tylko wytworem wyobraźni Oknińskiej, która ma guza mózgu, czy istnieje naprawdę? I w pewnym sensie jest jej więźniem. Ta ambiwalencja miała towarzyszyć widzowi przez cały film. Konstrukcja scenariusza została osadzona na śledztwie. Wprowadziłem postać mojego przyjaciela. To on prowadzi dochodzenie mające dowieść, że samobójstwo było mistyfikacją i Witkacy żyje. Film zawisł pomiędzy tymi dwoma światami. Jestem przekonany, że dobrze zrobiłem obsadzając Witkacego w kontrze do jego wizerunku, a jednocześnie tak, by fizycznie wyglądał podobnie jak Witkacy w przededniu II wojny światowej. Pierwszym moim pomysłem był Piotr Fronczewski, ale ostatecznie zaproponowałem tę rolę Jerzemu Stuhrowi, który szczerze nie lubił Witkacego, ale bardzo chciał go zagrać. Stuhr zaproponował, by rolę śledczego zagrał Maciej, jego syn. I tak to się poukładało. 

Arkadiusz Tomiak, Jacek Koprowicz, Maciej Stuhr. Autor: Agnieszka Balicka. Archiwum Jacka Koprowicza.

Michał Dondzik: Film o Witkacym, Mistyfikacja, z jednej strony bardzo mnie frapuje, z drugiej zaś mam wrażenie, że proporcja między poszczególnymi elementami jest w nim zachwiana. Podobno „reżyserska” wersja filmu była pół godziny dłuższa od tej, którą znamy z ekranu.

Jacek Koprowicz: Są też sceny niezrealizowane. Na przykład Witkacy dowiaduje się o agresji na Czechosłowację. Postanawia zaprotestować. Z kanistrem benzyny idzie na Plac Saski, bo postanawia podpalić się przed grobem Nieznanego Żołnierza. Takich niezrealizowanych scen było wiele. Aspekt wątku erotycznego i stosunku Witkacego do kobiet, być może sprawia, że ten film dryfuje w kierunku, który budzi sprzeciw. Ten wątek powinien być zrównoważony  scenami, które inaczej ustawiają hierarchię.

Jerzy Stuhr, Ewa Błaszczyk, Robert Brzeziński, Radosław Adamski, Małgorzata Roszkowska. Autor: Agnieszka Balicka. Archiwum Jacka Koprowicza.

Michał Dondzik: Jaka była recepcja Mistyfikacji? Film przeszedł bez echa, czy wzbudził kontrowersje?

Jacek Koprowicz: Wydaje mi się, że został zauważony dopiero po wielokrotnej emisji w telewizji Canal+. Po nich dotarło do mnie wiele opinii. I to skrajnych. Bardzo negatywnych. I bardzo pozytywnych. Natomiast w trakcie dystrybucji kinowej niewielu widzów miało szansę obejrzeć film. Z powodu problemów finansowych producentów, powstało tylko 16 kopii, trudno mówić o masowym odzewie. Do tego doszła groza historii. Premiera miała miejsce na kilka dni przed katastrofą smoleńską. 

Michał Dondzik: Przechodzimy do niewątpliwego arcydzieła  polskiej kinematografii – filmu Medium. Zastanawia mnie fakt, że film został skierowany do realizacji już po Przeznaczeniu, wokół którego wybuchł skandal. Z jednej strony Krzysztof Zanussi mówił, że przez pana „Tor” może trafić na czarną listę, a drugiej skierowano do produkcji pana drugi film. Jak do tego doszło?

Jacek Koprowicz: Może zrobiło mu się mnie żal i była to jakaś forma rekompensaty za to, co stało się z Przeznaczeniem. Zrobiłem jeden z najciekawszych filmów z gatunku kina biograficznego, a zostałem napiętnowany. Film został pokaleczony i schowany do szuflady. Od początku fascynowała mnie wizualizacja świata, zarówno w literaturze, jak i w filmach, w których próbuje się łączyć to, co realne, z tym, co metafizyczne. Szukałem własnego klucza, jak te dwa światy scalić, żeby uwieść widza. W Medium przyjąłem bardzo realistyczny sposób opowiadania historii. To dało mi szansę łączenia dwóch warstw: kryminału i  horroru. Jeśli opowiadam o wydarzeniach tak odjechanych i szalonych,  tak wymykających się wiedzy poznanej z lekcji biologii i fizyki, to muszę je osadzić na konstrukcji opartej na logicznych zasadach śledztwa. Powstawało kilka wersji scenariusza Medium. Pierwsza, już na etapie moich studiów reżyserskich. Dopiero po kolejnym drafcie, gdy rozgrywały się dramaty z Przeznaczeniem, odważyłem się zaprezentować ten projekt Zanussiemu i naszemu kierownikowi literackiemu Witoldowi Zalewskiemu. Przeczytał go też Kieślowski. O ile pamiętam, chciał wtedy zrobić film o jasnowidzu Stefanie Ossowieckim. Scenariusz mojego filmu spotkał się z aprobatą. Uznano, że ma szansę zmierzyć się z dokonaniami gatunku w kinie światowym. Projekt został złożony do Naczelnego Zarządu Kinematografii i nieoczekiwanie zapalono przed nim zielone światło. 

Plakat promujący film Medium (1985). Autor: Witold Dybowski. Źródło: Gapla.

Michał Dondzik: A jakie były pana inspiracje literackie i filmowe?

Jacek Koprowicz: Byłem zafascynowany twórczością Stephena Kinga i tym, co udało się zrobić Stanleyowi Kubrickowi w Lśnieniu. Ten film był dla mnie drogowskazem, w którą stronę to kino, które próbuje połączyć warstwę świata realnego i fantazji, powinno zmierzać. Początkowo chciałem ulokować film w latach 50., planowałem by komisarz jeździł starą warszawą. Ale Kieślowski powiedział, że to nie ma szans być zrealizowane w tej epoce, bo czytelna jest  pewna analogia z władzą i próba panowania nad umysłami obywateli, co by się zbyt jednoznacznie kojarzyło. Jeśli chodzi o wizualną aurę byłem też zafascynowany kinem Luchino Viscontiego. To były moje referencje.  

Michał Dondzik: Ale przecież autorskie filmy Luchino Viscontiego są zaprzeczeniem kina gatunku.

Jacek Koprowicz: Wyznacznikiem był dla mnie Zmierzch bogów. Ten film był jak olśnienie. Przeniosłem akcję Medium w lata 30. I pojawił się motyw niemieckiego narodowego socjalizmu. Naziści mieli obsesję na punkcie ezoteryki, bo zarówno Adolf Hitler, jak i Heinrich Himmler byli zafascynowani okultyzmem. I nagle wszystko zaczęło się zgadzać. W okresie zimnej wojny ta obsesja wykorzystania sił nadprzyrodzonych wróciła. Mówiło się, że w tym czasie takie osoby były wykorzystywane do walki politycznej. Na przykład grupa mediów miała na odległość śledzić aktywność ambasady Związku Sowieckiego w Waszyngtonie. Podobno tak samo było z ambasadą amerykańską w Moskwie. Przygotowując film bardzo serio potraktowałem temat. Spotykałem się z mediami. Przeszedłem wtedy na drugą stronę i w to uwierzyłem. Miałem już wtedy problemy z kręgosłupem, zwłaszcza z odcinkiem szyjnym, cierpiałem na dyskopatię. To czasami łączy się z trudnym do zniesienia bólem. Po zrealizowaniu Medium, w akcie desperacji zwróciłem się telefonicznie do najsilniejszego medium transowego w Polsce, czy nie mogłaby mi pomóc na odległość. To była kobieta, więcej nie mogę powiedzieć. Poleciła mi, abym dotykał słuchawką telefoniczną karku, a ona będzie w tym czasie transmitować energię, która spowoduje uśmierzenie tego bólu. Przez parę minut „jeździłem” ebonitową słuchawką po karku i ramieniu, ale ponieważ nic to nie dawało, to rzuciłem słuchawką i przestałem w takie rzeczy wierzyć. Opowiadano mi potem, że telefonia była wtedy w Polsce na tak niskim poziomie, że nie mogła przekazać energetycznego sygnału, ale w dobie telefonów komórkowych, sygnał z pewnością zadziała. Dotąd tego nie sprawdziłem. Prócz mediów, spotykałem się wówczas także z parapsychologami i osobami stawiającymi precyzyjne horoskopy. 

Michał Dondzik: Czy film Egzorcysta William Friedkina mógł być też  dla pana inspiracją?

Jacek Koprowicz: Zarówno Lśnienie, jak i Egzorcysta są adaptacjami powieści, natomiast ja odważyłem się sam napisać tekst. W Egzorcyście fascynujący jest motyw opętania, wchodzenia złego ducha w ciało człowieka. Z relacji psychiatrów wynika, że w wielu przypadkach nie potrafią określić, czy to choroba psychiczna, na przykład schizofrenia, czy dzieje się z naszym ciałem coś, co sprawia, że stajemy się naczyniem dla obcego. Tylko kim jest ten obcy? Kościół jednoznacznie go nazywa. To demon.

Michał Dondzik:  Spytam jako eksperta, czym się różni telepata od medium – zarzucano panu, że tytuł filmu jest nieadekwatny.

Jacek Koprowicz:  Tytuł wydaje mi się bardzo dobry, natomiast rozgraniczenie kto jest kim to raczej akademicka dyskusja, w której są argumenty za i przeciw. Dla mnie medium to ktoś, kto na odległość może wpływać i oddziaływać na mnie.

Michał Dondzik: A więc scenariusz został zaakceptowany w Naczelnym Zarządzie Kinematografii  i mógł pan zacząć przygotowania do realizacji Medium. Czy już  trakcie pracy nad scenariuszem zastanawiał się pan, kto może zagrać poszczególne postacie?

Jerzy Zieliński. Autor: brak danych. Prawa: Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny. 

Jacek Koprowicz: Tak. Dla mnie to było bardzo istotne. Medium jest właściwie jedynym filmem, w którym udało mi się przeprowadzić wszystko do końca zgodnie z moją koncepcją. Jeśli chodzi o postać komisarza Selina, bardzo chciałem by był to archetyp policjanta z czarnego kryminału amerykańskiego, jak Philip Marlowe, grany przez Humphreya Bogarta. Zgodnie z kanonem wyposażyłem mojego bohatera – trochę outsidera, w podobne atrybuty: słynny kapelusz i płaszcz, oraz w  przeszłość, o której niewiele wiemy. Poza tym, że skrywa jakieś tajemnice. Z Władysławem Kowalskim już wcześniej spotkałem się w Przeznaczeniu i wydawało mi się, że jest idealnym kandydatem do tej roli. Władek przeczytał scenariusz i powiedział, że zaryzykuje. Jeśli chodzi o operatora, to miałem problem, ponieważ Jerzy Zieliński miał inną propozycję, bodajże w USA. Wtedy się pojawił Wit Dąbal. Wkrótce okazało się, że Jurkowi przesunął się termin filmu w USA i mógł kręcić Medium. Od początku chciałem, aby film był realizowany przez dwóch operatorów. I teraz miałem dwóch. Funkcjonowanie dwóch kamer rewelacyjnie się sprawdziło przy montażu scen dialogowych. To był pierwszy polski film, w którym równocześnie pracowały dwie kamery. To dało fantastyczne możliwości łączenia dubli z tego samego ujęcia, różnych wielkości planów. Operatorzy przez moment zastanawiali się, czy film nie powinien iść w kierunku oniryzmu, ale ja od początku zapowiedziałem, że chcę go zrobić bardzo realistycznie, zarówno w pracy kamery, jak i w sposobie opowiadania. Wydaje mi się, że to się sprawdziło. Opowiadając o wydarzeniach, które leżą poza regułami fizyki i biologii, o czym już mówiłem, to był jedyny sposób uwiedzenia widza i sprawienia by utożsamił się z bohaterami. 

Michał Dondzik: Podobno scena z samochodem, który goni Kranka (Michał Bajor), a potem spada do morza z molo w Sopocie była kręcona na trzy kamery? Czy to pan był dodatkowym operatorem?

Wit Dąbal. Autor: Stefan Kurzyp. Prawa: Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny.

Jacek Koprowicz: Tak, z tego powodu, że to trochę szło na żywioł: jedna kamera musiała obserwować samochód, który wpadał do wody, druga przejazd tego samochodu z niewidocznym kaskaderem Jackiem Ryniewiczem, który go prowadził, a trzecia kamera musiała rejestrować Michała Bajora. Ten stojąc przy barierce, strzelał z pistoletu do ostatniej chwili przed uderzeniem w nią auta.

Michał Dondzik:  O mało nie utopił się wówczas kaskader.

Jacek Koprowicz: Tak, w tej scenie, gdy samochód przebija barierki molo. Został  obciążony betonowymi krążkami w bagażniku, żeby po zderzeniu z wodą nie przewrócił się na dach. Gdy zaczął tonąć krążki przemieściły się i zakleszczyły się drzwi. Jacek Ryniewicz, który miał zaraz wypłynąć, nie mógł wydostać się z auta. W dodatku miał przy sobie butlę z tlenem, który wystarczał na dwie minuty oddychania pod wodą. Minęły dwie minuty, a Jacka nie ma. Wtedy do akcji przystąpili kaskaderzy, którzy jako ochrona, czekali na molo. Gdyby nie ich akcja, mogło skończyć się dramatem.  

Michał Dondzik: W jaki sposób zrodziła się w pana głowie scena z kurą, którą najpierw Georg Netz (Jerzy Stuhr) pieści, a potem morduje. Czy kura przeżyła?

Jacek Koprowicz: Jedyną ofiarą tego filmu jest kura. Pamiętam z dzieciństwa, jak jeździłem z babcią na letnisko, gdy babcia dostawała kurę na rosół, to zanim ją zabiła, wcześniej  przytulała, głaskała. Było w tym coś z pożegnania, czułości i podziękowania. To było wspaniałe, nigdy tego nie zapomnę. Po latach ten obraz, wielokrotnie przetwarzany, nabrał też nieco erotycznego wymiaru. Jest coś w tym pieszczeniu piór. Ten czuły gest powoduje, że bohater swoje niespełnienie, tęsknotę i niemożność bycia z kobietą przenosi na kurę. Potem pojawia się błysk szaleństwa. Łapie siekierę i rusza, żeby zabić naprawdę. 

Michał Dondzik: Jedną z bardziej widowiskowych scen jest  spirytystyczny pojedynek, w którym  Greta Wagner (Ewa Dałkowska) konfrontuje się z tytułowym medium. Jak powstała ta scena?

Jacek Koprowicz: Scenograf Andrzej Rafał Waltenberger zbudował urządzenie na bazie kołyski, która miała być podnoszona hydraulicznie. Poprzez podniesienie jednej części dekoracji fotel z Ewą Dałkowską miał się autentycznie przesuwać. Okazało się, że konstrukcja kołyski jest tak ciężka, że hala by się zapadła. A po drugie to hydrauliczne urządzenie, które miało podnieść podłogę, nie działało. Wtedy wpadłem na zupełnie szalony pomysł, aby na dole dekoracji w zastawce zrobić  dwie dziury i po prostu przewlec przez nie  sznury przywiązane do nóg fotela, na którym siedzi Ewa. I pociągnąć fotel. Ja stojąc za dekoracją ciągnąłem za jeden sznur, nie pamiętam już kto za drugi. Najprostsze metody są najskuteczniejsze. A potem Ewa zaczyna płonąć. Przykryliśmy ją kocem azbestowym i podpaliliśmy, ona była na tyle szalona, że się na to zgodziła. Na szczęście Jurek Nowak (filmowy Ernest Wagner) to w porę ugasił. I nie doszło do poparzeń. W tym filmie wszystko dzieje się na planie, nie w postprodukcji. Naprawdę samochód spada do wody, naprawdę pozwolili nam podciąć barierki zabytkowego  molo w Sopocie. 

Ewa Dałkowska, Medium. Autor: brak danych. Prawa: WFDiF /po Studiu Filmowym „Tor”/

Michał Dondzik: Czy z konsultacji do filmu wycofał się parapsycholog i jasnowidz Leszek Szuman, mówiąc, że film jest przeklęty?

Jacek Koprowicz: Nie wycofał się. To ja nie podążyłem tropem, aby stał się oficjalnym konsultantem, tylko korzystałem z jego wiedzy. Szuman nie powiedział, że film jest przeklęty, tylko żebym nie dotykał takich tematów. Ja zresztą potem miałem niesamowitą przygodę w Brukseli, ponieważ Medium było tam pokazywane na festiwalu filmów fantastycznych, kryminałów i horrorów. Wszyscy byli w szoku, bo nagle okazało się, że ten film może konkurować z najlepszymi produkcjami europejskimi i amerykańskimi. To się źle skończyło, bo na konferencji prasowej po projekcji wstał na czarno ubrany mężczyzna i powiedział, że ja ujawniam tajemnice różokrzyżowców i że mnie za to przeklina. Wyjął nóż, i oznajmił, że powinienem być za to ukarany. Został obezwładniony i wyprowadzony z sali. Przeraziłem się, bo do tej pory nie wiem, jaką to tajemnicę ujawniłem, ale chyba chodzi o tajemnicę nieśmiertelności. Powiało grozą. 

Michał Dondzik: Ale jakaś klątwa nad Medium wisiała, bo z ratunkiem na plan musiał przyjechać sam szef Zespołu Filmowego „Tor” Krzysztof Zanussi.

Jacek Koprowicz: Były plotki, że złe rzeczy się dzieją i na planie filmu może dojść do katastrofy. A ponieważ tych przypadków trochę się nagromadziło, to sam szef Zespołu przyjechał dopilnować. Być może to było związane ze sceną, w której Jerzy Stuhr skacze z barierki na klatce schodowej. Kaskader wcześniej prezentował, że lina jest całkiem bezpieczna, ale gdy Jurek skoczył, lina się zerwała. Gdyby nie spadł na mnie, mogłoby się skończyć dramatycznie. Musiałem go bardzo długo przekonywać do dubla. Stuhr skoczył jeszcze raz. I lina ponownie się zerwała. Mam w filmie tę scenę tylko dzięki maestrii wybitnej montażystki Mirki Garlickiej, która zmontowała ją z fragmentów skoku zarejestrowanych przez kamerę. 

Michał Dondzik: Jedną z najbardziej dramatycznych historii świadczących, że nad Medium wisiało jednak jakieś fatum, jest ta z morskimi żółwiami. Podobno pan je ugotował.

Jacek Koprowicz:  Mieliśmy zaplanowane zdjęcia w Muzeum Oceanograficznym w Gdyni. W przeddzień poszliśmy tam z kierownikiem produkcji i operatorem, by ustalić szczegóły. Przyjął nas dyrektor placówki i oświadczył, że zdjęć nie będzie. Myślałem, że to żart, ale okazało się, że w nocy nastąpiła awaria termostatu, pijany ochroniarz nie zwrócił na to uwagi. Temperatura w akwarium wzrosła prawie do wrzątku i żółwie się ugotowały. Dyrektor zaprowadził nas do podziemi i pokazał zwłoki dwóch wielkich morskich żółwi. Byłem przerażony. Zaczęliśmy szukać jakiejś alternatywy. Okazało się, że najbliższe w demoludach oceanarium z żółwiami morskimi jest w Greifswaldzie koło Rostocku w NRD. Byliśmy już przygotowani do wyjazdu gdy przyszedł faks, że żółwie padły. Tych złych znaków nagromadziło się sporo. Zaczęto w ekipie plotkować, że być może należałoby ten film przerwać. Ale ja uparłem się, że kręcimy dalej i scena z żółwiami być musi. Krzysztof Zanussi miał w Berlinie Zachodnim znajomą producentkę Reginę Ziegler. Dzięki niej udało nam się zrealizować tę scenę w Zoo Garden –  tamtejszym ogrodzie zoologicznym. 

Michał Dondzik: Podczas kolaudacji w 1985 r. usiłowano odczytać Medium w kontekście kina gatunkowego. Przewodniczący kolaudacji dyrektor Jerzy Schönborn powiedział: „Proszę państwa, obejrzeliśmy pierwszy polski film okultystyczny”. A na koniec dodał, że Medium to próba zrobienia kina „psychotronicznego”. 

Jacek Koprowicz: Usiłowano znaleźć jakieś etykietki dla tego filmu, ale on się wszystkim schematom wymykał. Nie dziwię się gdy ten film jest uznawany za horror, kryminał, perwersyjny erotyk, itd. Z drugiej strony są w nim też elementy kina artystycznego i mam nadzieję, że jest to dostrzegane.

Michał Dondzik: W trakcie kolaudacji głos zabrał również Krzysztof Kieślowski. Czy pamięta pan, z jakim filmem  porównał on Medium?

Jacek Koprowicz: Kieślowski powiedział: “Myślę, że to, co dzieje się w tym obrazie można porównać z wydarzeniami, jakie mają miejsce w filmie Poszukiwacze zaginionej arki, bo i tam mają miejsce poszukiwania na rozkaz Hitlera, który chciał zawładnąć całym światem”. Potem film nie dostał nagrody na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdańsku, bo poszła opinia, że jest inspirowany kompletnie obcymi, imperialistycznymi wzorcami. Ale film zdobył uznanie widowni. Pamiętam, że jury festiwalu Cattolica we Włoszech pod przewodnictwem Claude’a Chabrola przyznało filmowi nagrodę za scenariusz. Miałem komunikaty, że ten film przeciera nowy szlak. Był prezentowany w Brukseli podczas przeglądu najlepszych filmów lat 1985-1987. Wprowadzono go do dystrybucji w trzydziestu krajach m.in. w Japonii, Australii, we Włoszech i w Anglii. To był moment, kiedy wydawało mi się, że jestem na właściwej trampolinie, że za chwilę odbiję się i jeszcze wyżej pofrunę. 

Michał Dondzik:  Znany z Medium motyw wcielenia się po śmierci powrócił później także w twórczości Krzysztofa Kieślowskiego. Czy to z pańskiej inspiracji?

Jacek Koprowicz: U Kieślowskiego fascynujące jest przejście z dokumentalizmu w metafizykę. Ośmielę się twierdzić że filmy, które robiłem, jakoś go inspirowały. Z Medium Kieślowski był bardzo związany, udzielił mi wielu ważnych rad i wiele o nim rozmawialiśmy. Natomiast Kieślowski wykorzystując motyw sobowtórów w Podwójnym życiu Weroniki nadał mu inny wymiar. Mówiąc mi, że go przejmuje, nie musiał prosić o zgodę. Ten motyw od dawna istnieje. Ja zaczerpnąłem go z twórczości Edgara Allana Poe. 

Plakat promujący film Alchemik (1988). Autor: Andrzej Pągowski. Źródło: Gapla.

Michał Dondzik:  Na fali sukcesu Medium postanowił pan zrealizować film o alchemiku.

Jacek Koprowicz: Tak naprawdę, Alchemik to film biograficzny. Fascynowała mnie autentyczna postać polskiego alchemika z XVI wieku Michała Sędziwoja. Tym razem mierząc się ze standardami kina światowego, spróbowałem połączyć historyczne kino akcji z science-fiction. Akcję ulokowałem w Średniowieczu, bo zawsze interesował mnie ten okres. Zaproponowano mi na konsultanta autora biografii Sędziwoja, ale po lekturze scenariusza stwierdził, że jako naukowiec nie może się z tą wizją zgodzić. To znaczy pomysł, że kosmici lądują w Średniowieczu był nie do zaakceptowania. W pierwszej fazie produkcji była nawet szansa na zagraniczną koprodukcję z angielskim studiem Pinewood, potem miał w to wejść duży producent z Kanady, ale poprosił o przeniesienie realizacji o rok, co było niemożliwe. Musiałem sam rzucić się na głęboką wodę.

Michał Dondzik:  Odważny pomysł. Co panem wówczas powodowało?

Jacek Koprowicz: Pomyślałem, że być może wydarzyło się coś niezwykłego, co sprawiło, że nasza cywilizacja poszła w zupełnie innym kierunku, bo mogła iść albo w stronę metafizyki, albo w stronę nauki. Szukając osób, które mają podobną wyobraźnię skontaktowaliśmy się ze Zdzisławem Beksińskim, który narysował projekt statku kosmicznego i kosmity. Byłem w jego pracowni w warszawskim bloku, w której malował swoje wspaniałe obrazy. Odwiedził go wtedy jego syn Tomek, który był fanem Medium i wychodząc powiedział do ojca: maluj, jak najwięcej maluj, bo potrzebne mi są dewizy na nowe płyty z muzyką, do mojego programu radiowego. W tamtych warunkach projekt zaproponowany przez Beksińskiego był mało realny. Także ten zaprojektowany przez scenografa Bogdana Sölle. Skończyło się na tym, że fragment statku kosmicznego, którego głównym atrybutem była piramida, zaprojektowała Grażyna Trybuła i został wybudowany na hali zdjęciowej WFF. A całą scenę przed wejściem do statku nakręciliśmy na wydmach w Łebie. Dramat kolejnych kompromisów rozpoczął się bardzo wcześnie. Po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, jak daleko jestem od Gwiezdnych wojen George’a Lucasa i filmu Obcy – ósmy pasażer Nostromo Ridleya Scotta, gdy specjalista od efektów specjalnych pokazał mi miecz mojego kosmity. Miał kształt maczugi, z której tryskał ogień. Przy naszych możliwościach technologicznych moja próba starcia z Hollywood skazana została na klęskę. W dodatku ten film był też naznaczony klątwą.  Większość scen Alchemika miała być kręcona na hali WFF w Łodzi, ale równocześnie do produkcji skierowany został Jeniec Europy Jerzego Kawalerowicza i zostaliśmy wyrzuceni. Trzeba było szukać tak zwanych lokacji naturalnych. Część obiektów znalazłem w NRD, ale okazało się, że jedynymi dewizami jakimi dysponowaliśmy były czeskie korony, więc pojechaliśmy na zdjęcia do Czech.

Michał Dondzik:  Porozmawiajmy o obsadzie. Olgierd Łukaszewicz jako Sendivius. 

Jacek Koprowicz: Szczerze mówiąc, rolę tę miał grać Oleg Jankowski, wybitny aktor, znany ze Zwierciadła Andrieja Tarkowskiego. Pojechałem na spotkanie z nim do Moskwy do Teatru na Tagance. Dyrektor Teatru dał Jankowskiemu zgodę tylko na 30 dni zdjęciowych, bo widz sowiecki nie mógł być na dłużej pozbawiony widoku na scenie tego aktora. To oczywiście było za mało i musieliśmy zrezygnować. Potem pomyślałem o Olgierdzie Łukaszewiczu i on fantastycznie odnalazł się w postaci, która miała być połączeniem naukowca, szaleńca i człowieka czynu.

Michał Dondzik:  W jednej ze „scen akcji” polewał go pan rozpuszczalnikiem?

Jacek Koprowicz: Tak, bo tam była taka scena, w której pali mu się dłoń. To podobno były substancje o niskiej temperaturze palenia, które nie zagrażały skórze. Dziś BHP nie dopuściłoby do takich scen.

Michał Dondzik: Podobnie karkołomnym momentem był lot Olgierda Łukaszewicza jako alchemika na drewnianej lotni?

Jacek Koprowicz: Początkowo miał polecieć prawdziwy lotniarz. Miał wystartować z tarasu zamku, który stał na granicy czesko-austriackiej. Ale czeski kierownik produkcji nie zgodził się, bo zachodziła obawa, że lotniarz przekroczy granice i ucieknie do Austrii. Nakręciliśmy tylko scenę startu, gdy aktor zatrzymał się prawie już wychylony, na krawędzi tarasu wysokiej wieży. Później, na Żywiecczyźnie, scenę ostatniej fazy lądowania, z powieszoną lotnią. Mojego wymarzonego lotu nie udało się zrealizować.  

Olgierd Łukaszewicz, Alchemik (1988). Autor: Romuald Pieńkowski. Prawa: Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny.

Michał Dondzik: W Alchemiku także usiłował pan łączyć gatunki. Mamy tu horror, elementy erotyczne, historyczne, trochę psychologii, fantasy. Film przechodzi metamorfozę. Zaczyna się jak kino historyczne, a później staje się kinem science-fiction.

Jacek Koprowicz: Usiłowałem stworzyć świat, poza prawami biologii i fizyki, ale wiarygodny. Myślę, że każdy z nas ma marzenia małego chłopca, że nagle odkryje wielką tajemnicę, która sprawi, że wszystko się zmieni. I taki jest mój bohater. Bardzo dynamiczny, cały czas w podróży, nie waha się, nawet zostawił rodzinę po to by dopiąć swojego celu. A ten cel przekracza jego wyobraźnię. 

Jacek Koprowicz, Olgierd Łukaszewicz, Alchemik (1988). Autor: Romuald Pieńkowski. Prawa: Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny. 

Michał Dondzik: Duże wrażenie robi  finałowa scena na wydmach. Podczas zdjęć w Łebie brał pan udział również jako operator. Jak pan to wspomina?

Jacek Koprowicz: Częściowo wspomagałem operatora. Znałem Łebę dość dobrze, bo jeździłem tam na wakacje. Przemieszczające się wydmy zawsze mnie fascynowały – być może tam pod nimi, też kryje się jakaś tajemnica. Uparłem się, by zdjęcia na wydmach realizować na pograniczu zimy, poza piaskiem pojawia się tam też śnieg. To była bardzo widowiskowa aura, ale trudna dla ekipy. Nie było jej łatwo wytrzymać w tych warunkach. Część ekipy nawet kopała dziury w piasku, jako osłonę przed wiatrem. Pisząc sceny do tego filmu wyobrażałem sobie, że będą się rozgrywały w niezwykłych lokacjach, np. na Islandii. To by nadało głębszego wymiaru zmaganiom bohatera. Ale nasze możliwości pozwalały tylko na polskie plenery, więc musiałem obniżyć oczekiwania. Natomiast Łebę wymarzyłem sobie od początku i efekt końcowy jest chyba interesujący. Po zobaczeniu sekwencji w Łebie Krzysztof Kieślowski zaproponował mi zrobienie zdjęć do jednego z odcinków Dekalogu.

Krzysztof Kieślowski, Autor: Jerzy Kośnik. Prawa: Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny. 

Michał Dondzik: Dotknijmy jeszcze sfery wizualnej. Jak zaplanował pan w Alchemiku  światło?

Jacek Koprowicz: Wzorem filmu Barry Lyndon Stanleya Kubricka chcieliśmy, by światło było naturalne, ale okazało się, że kopia jest tak ciemna, że dość trudno się to ogląda. Poza tym kręciliśmy ten film w okresie transformacji ustrojowej w Polsce i na wszystko brakowało pieniędzy. Jakby nad filmem naprawdę wisiała jakaś klątwa, która się spełniła. Myślę, że gdybym teraz miał szansę zrealizować ten scenariusz, to wyszedłby zupełnie inny film. Nie zmieniłbym przesłania ani aktorów, tylko elementy wizualne, które w tym gatunku są podstawą, żeby widz dał się uwieść. 

Michał Dondzik:  A jak na gotowy film zareagowali szefowie Zespołu „Tor”?

Jacek Koprowicz: To pięknie określił kierownik literacki „Tor-u” Witold Zalewski, który powiedział do mnie: ,,Otarłeś się o coś ważnego w kinie, ale tylko otarłeś”. Z kolei dla Kieślowskiego to był fascynujący eksperyment. Wierzył, że mi się uda, choć uważał, że porywam się z motyką na słońce. Ale  jego zdaniem sam fakt, że próbowałem, jak bohater Lotu nad kukułczym gniazdem Miloša Formana, zasługuje na uznanie. Później powiedział: Miał być Hollywood, ale chyba ci się nie udało. Premiera filmu zbiegła się ze zmianami politycznymi w Polsce. Z transformacją ustroju. Kraj żył zupełnie czym innym. To nie był czas na moje alchemiczne odjazdy.

Michał Dondzik: Kolaudacja odbyła się jeszcze przed transformacją, we wrześniu 1988 roku, i to właśnie wymiar gatunkowy filmu zwrócił uwagę kolaudantów. Stanisław Trepczyński podkreślał, że to film zrobiony jak kino Spielberga, „mieszanina horroru i tajemniczości”. Jerzy Bossak dopatrywał się w tym obrazie nie tylko ech filmu Dziecko Rosemary Romana Polańskiego, ,,czarnych mszy” z Jarocina, ale w bohaterze widział średniowiecznego Jamesa Bonda. Pan z kolei przyznawał, że chciał  stworzyć nową wartość przez pomieszanie gatunków, ale to się  nie udało. 

Jacek Koprowicz: Aż taka samokrytyka? 

Michał Dondzik: Hollywoodzki wymiar osiągnęła za to premiera w Szczecinie. Na widowni zasiadali aktorzy grający w filmie, były koncerty gwiazd polskiej piosenki, śpiewała Hanna Banaszak, Krystyna Prońko, Stanisław Sojka i Czesław Niemen. A widzów wchodzących na premierę witały urodziwe dziewczęta. W latach 80. nie było chyba równie wystawnej premiery polskiego filmu.

Jacek Koprowicz: Tak mi się ułożyło, że zamieszkałem wtedy w Szczecinie. Tamtejsza agencja reklamowa uznała, że dobrze byłoby dla miasta i filmu, gdyby urządzić premierę z wielką pompą i do tego doprowadzili. Impreza w kinie „Kosmos”, największym w Szczecinie, była naprawdę wspaniała, przy pełnej widowni. Film został bardzo dobrze przyjęty. Widzowie wkroczyli w inny świat, który ich zauroczył. 

Michał Dondzik: Z jakim odbiorem spotkał się  Alchemik w kinach?

Jacek Koprowicz: Wszystko musi mieć swój czas i gdyby film znalazł się na ekranach rok wcześniej, to miałby zupełnie inny oddźwięk. Natomiast wszedł do kin w 1989 roku, w momencie największych zmian społecznych, gdy obywatele żyli zupełnie innymi sprawami. To był trudny czas. 

Plakat promujący film Alchemik (1988). Autor: Henryk Waniek, Źródło: Gapla.

Michał Dondzik: Już w latach 90. udał się pan do Studia Filmowego „Oko”, w którym zaproponowano panu realizację Wiedźmina.

Jacek Koprowicz: Miałem taką szansę, ale po doświadczeniach z Alchemikiem zrezygnowałem z tego kolejnego wyzwania.  Przy ówczesnym stanie naszej technologii to nie mogło się udać. Musiało wiele wody upłynąć, aby został zrealizowany w wizualnym wymiarze, w jakim zaprojektował go autor. Wówczas w „Oku” zaproponowałem scenariusz filmu Ewa Braun pali Camele o reinkarnacji żony Adolfa Hitlera Ewy Braun, ale to była bohaterka za trudna do zaakceptowania dla władz naszej kinematografii. W związku z tym projekt został odsunięty. Zaproponowano mi, żebym zamienił Ewę Braun na jakąś polską postać historyczną i wtedy taki scenariusz miałby szansę realizacji.

Michał Dondzik: Od roku pracuje pan nad realizacją filmu Tuwim. Widziałem roboczą wersję i wygląda interesująco. 

Jacek Koprowicz: Projekt zrodził się, jako pomysł na warsztat dla studentów IV i V roku Wydziału Operatorskiego. Wymyśliłem go, by dać szansę opowiedzenia historii osadzonej w Łodzi i z bohaterem związanym z naszym miastem. Zawsze byłem zafascynowany twórczością Juliana Tuwima i chciałem aby pojawił się na ekranie. Ale jego pasierbica, która mieszka w Szwecji, po przeczytaniu scenariusza nie zgodziła się na powstanie tego filmu. Prawa autorskie do twórczości Tuwima wygasają w 2023 roku, więc mam nadzieję, że wtedy będzie można ten projekt zrealizować. A wcześniej realizujemy wspólnie ze studentami wybrane sceny. Do roli poety udało mi się namówić Andrzeja Waldena. Przyjęliśmy konwencję, w której bohater filmu jest jednocześnie narratorem i opowiada o swoim życiu. Tuwim, oprócz tego co o nim wiemy, był bardzo zainteresowany światem metafizycznym, napisał książkę o czartach i diabłach polskich, był zafascynowany czarną magią i wampiryzmem. Z powodu myszki – znamienia na twarzy – miał kompleks zwany agorafobią, co przejawiało strachem przed opuszczaniem pomieszczeń i poczuciem odrzucenia przez innych. Obsesyjnie zajmował się hodowlami zwierząt, np. królików i węży. I te wszystkie elementy pojawiają się w tej opowieści. 

Andrzej Walden, Tuwim (2022). Prawa: PWSTiF w Łodzi

Michał Dondzik:  Jak ten film ma wyglądać od strony wizualnej?

Jacek Koprowicz: Najbardziej właściwa wydaje mi się konwencja opowiadania obrazami. Tuwim przemieszcza się po lokacjach związanych ze swoim życiem. Inspiracją jest wiersz, w którym prosi Boga, by jak uczniowi, który powtarza klasę, pozwolił mu powtórzyć życie. Dramat w tym, że na takie powtórzone życie można tylko patrzeć, nic nie da się w nim zmienić. Przeprowadzamy Tuwima poprzez kolejne stacje jego łódzkiej Golgoty.

Michał Dondzik: Jakie miejsca w Łodzi wybrał pan jako lokacje dla filmu?

Jacek Koprowicz: Między innymi dom na ul. Kilińskiego, w którym Tuwim przyszedł na świat. Interesujące, że mieszkańcy tej kamienicy wskazali mi już trzy różne mieszkania, w których mieli mieszkać Tuwimowie. Potem lokacje dotyczące fascynacji poety życiem pozagrobowym. W Łodzi w tajemniczych okolicznościach znikały młode kobiety. Mówiło się, że w mieście pojawił się wampir. Tuwim zaczyna śledztwo. Tyle mogę zdradzić.

Łódź, styczeń-marzec 2022 roku 


Jacek Koprowicz – reżyser, scenarzysta, fotografik, wykładowca akademicki. Absolwent filmoznawstwa na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Łódzkiego oraz Wydziału Operatorskiego PWSFTviT w Łodzi. Debiutował filmem Przeznaczenie – odważną biografią Kazimierza Przerwy-Tetmajera. W 1985 roku zrealizował Medium – jeden z najciekawszych polskich filmów gatunkowych. W kolejnych latach wyreżyserował Alchemika (1988) oraz Mistyfikację (2010). Jacek Koprowicz jest również scenarzystą i pisarzem. W 2020 roku ukazał się tom z 3 scenariuszami filmowymi. Camele, Impresario, Topiel oraz debiutancka powieść Otchłań.

Michał Dondzik – filmoznawca, członek redakcji kwartalnika „Pleograf”, przygotowuje dysertację W kadrze i poza nim. Fabularne filmy Grzegorza Królikiewicza. Interesuje się kinem polskim oraz filmem dokumentalnym. Publikował w „Kwartalniku Filmowym”, „Pleografie”, „Panoptikum” oraz tomach zbiorowych. Jest autorem książek Leszek Wronko. Dźwięk filmu polskiego (2013) oraz Elementarz Wytwórni Filmów Oświatowych (2018; wraz z K. Jajką i E. Sowińskim).

Streszczenie:

Rozmowa z reżyserem Jackiem Koprowiczem, który po ukończeniu szkoły filmowej w Łodzi związał się z zespołem filmowym „Tor”. To w nim powstały jego filmy: Przeznaczenie, Medium oraz Alchemik. W roku 2010 Koprowicz wrócił na plan i wyreżyserował Mistyfikację – alternatywną historię życia Stanisława Ignacego Witkiewicza. Jacek Koprowicz jest twórcą, który konsekwentnie realizuje kino gatunków, przykładem jest film Medium, w którym z powodzeniem kryminał przenika się z filmem grozy. Wywiad jest próbą monograficznego ujęcia twórczości Jacka Koprowicza. Począwszy od jego wczesnych prób w szkole filmowej, poprzez filmy fabularne, kończąc na najnowszym dziele o pośmiertnym życiu Juliana Tuwima. W rozmowie z Michałem Dondzikiem reżyser opowiada o cenzurze, pracy nad formą filmową, trudnościami z realizacją kina gatunków w Polsce oraz klątwą, która ciąży nad jego twórczością. Rozmówcy dużo uwagi poświęcają kwestiom produkcji, kolaudacjom oraz recepcji gatunkowych filmów Jacka Koprowicza. 

28 marca 2022