"Pleograf. Historyczno-Filmowy Kwartalnik Filmoteki Narodowej", nr 1/2023

Palimpsest galicyjski, czyli Wielka Wojna według Janusza Majewskiego



Piotr Korczyński

 

Haber: – Bo, widzisz, życie jest jak wielki, żelazny most!

Kania: – Dlaczego?

Haber: – Nie wiem!

Dialog z C.K. Dezerterów

Anna Gornostaj, Marek Kondrat, C. K. Dezerterzy (1985), Autor: Henryk Jedynak, Prawa: Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny.

Królestwo Galicji i Lodomerii – austriacki kraj koronny potocznie nazywany po niemiecku Galizien, węgiersku Gácsország, ukraińsku Галичина lub Hałyczyna, w jidysz ‏גאַליציע‎ – Galicje i wreszcie po polsku: Galicja… Porucznik Alfred Kiekeritz od czasu do czasu musiał sobie z goryczą, lecz i z ironią powtarzać w myślach tę nazwę. Dla niego – dzielnego frontowca zesłanego do garnizonu w podłej mieścinie Turka określenie „Królestwo” musiało brzmieć szczególnie absurdalnie i boleśnie – jego armia ponosiła klęskę, a on sam był bliski śmierci…

Czymże w ogóle była Galicja dla porucznika Kiekieritza, nie tylko dzielnego żołnierza, ale i estety, miłośnika sztuki i w jakimś sensie filozofa piszącego do matki oczekującej go w rodzinnym Grazie długie listy pełne refleksji nad pięknem? Z początku musiała mu się zdawać najnędzniejszą prowincją monarchii – gdzie miasta-wyspy: Lwów i Kraków otaczał ocean lasów, nędznych wsi polskich i ukraińskich oraz sztetli – żydowskich mieścin. Porucznik nie był w tym ani odosobniony, ani oryginalny – prawie każdemu, kto przyjeżdżał z zasobnej Austrii, Węgier lub Czech rzucał się w oczy ten kontrast i opowiadał później o nędzy galicyjskiej. Dziś dla mieszkańców Krakowa, a i Lwowa – dawnej stolicy Galicji, a także wszystkich tych, którzy na tę krainę patrzą przez pryzmat politycznej autonomii, która w niej autentycznie istniała, mogą się te opinie wydawać krzywdzące, a nawet szokujące[1].

Przecież Galicja stanowiła azyl tradycji i kultury dla Polaków ze wszystkich zaborów, a atencja, jaką otaczano w niej miłościwie panującego cesarza Franciszka Józefa była autentyczna – cesarze Rosji i Niemiec mogli jedynie o czymś takim pomarzyć[2]. Jednak druga strona tego medalu nie wyglądała już tak uroczo. Mieszkańców Galicji prócz nędzy trapiły i inne plagi, jak klasowe podziały i konflikty między dworem a wsią (czego tragiczną kulminacją była rabacja galicyjska Jakuba Szeli w 1846 roku) i coraz wyraźniejsze animozje narodowościowe, szczególnie między Polakami a zyskującymi swą świadomość narodową Ukraińcami. Wszystko to stało się aż nadto wyraźne po wybuchu Wielkiej Wojny, zwanej dziś pierwszą wojną światową, a zwłaszcza wówczas, gdy Austro-Węgry zaczęły w niej odnosić klęskę za klęską i chylić się ku nieodwracalnemu upadkowi. Galicja okazała się wulkanem pod którym swą śmierć przeczuwał porucznik Kiekieritz[3].

Cicho i spokojnie

Trzeba urodzić się w Galicji – dziś Małopolsce lub Podkarpaciu, kojarzonymi przede wszystkim z walorami turystycznymi – pięknem gór – by pamiętać, że jest to także kraina wojennych cmentarzy, na mogiłach których można odczytać nazwiska wszystkich nacji Europy, a nawet i Azji, bo przecież w Krakowie znajdują się groby i tureckich żołnierzy[4]. Terytorium „republiki umarłych” lub „sanatorium pod klepsydrą” – jeśli ktoś woli odniesienie do galicyjskiego ducha literatury Brunona Schulza – wybiega daleko poza granice Polski, obejmując także ościenne państwa. Tak, istnieje Międzymorze, ale należy ono dziś przede wszystkim do krainy cieni. A epicentrum śmierci znajdowało się właśnie w Galicji. W największej batalii frontu wschodniego, bitwie pod Gorlicami, która swe apogeum miała na początku maja 1915 roku zginęło lub zostało rannych blisko dwieście tysięcy żołnierzy armii austro-węgierskiej, niemieckiej i rosyjskiej rekrutujących wiele narodowości swych rozległych imperiów. To ich mogiły przede wszystkim przypominają dziś jaką skalę przybrała Wielka Wojna w Galicji.

Nim przejdziemy do filmowej historii porucznika Kiekieritza oraz najsłynniejszych dezerterów polskiego kina, przywołajmy postać austriackiego poety, Georga Trakla, który już jesienią 1914 roku, a więc na samym początku wojny trafił do szpitala w Krakowie z całkowitym rozstrojem nerwowym, jakiego doświadczył podczas kampanii galicyjskiej. W tymże szpitalu niedługo dokonał żywota (prawdopodobnie popełnił samobójstwo), ale przed śmiercią opowiedział swe przeżycia przyjacielowi, Ludwigowi Fickerowi, wydawcy czasopisma „Der Brenner”. Najmocniej tkwiły mu w pamięci obrazy z egzekucji: „Tam na tym placu, – wspominał Trakl jedną z nich w galicyjskim miasteczku – który to wydawał się pełen chaosu i życia, to znowu był jakby wymarły, stały drzewa. Cała grupa drzew, zastygłych w niesamowitym bezruchu, na każdym dyndali wisielcy, Rusini, prawowici obywatele tej ziemi”[5].

To właśnie Galicjanie wyznający wschodnie obrządki[6] po wybuchu wojny znaleźli się między przysłowiowym młotem a kowadłem. Z jednej strony musieli się obawiać (jak wszyscy mieszkańcy Galicji) ofensywy armii rosyjskiej, a z drugiej – własnego wojska. Jako współwyznawców „religii nieprzyjaciela” oskarżano ich o sprzyjanie mu, działalność agenturalną, dywersyjną i partyzantkę. Poddani okrutnemu prawu wojennemu, byli mordowani w egzekucjach często masowych przez stosowanie odpowiedzialności zbiorowej, wysiedlani oraz osadzani w obozach internowania, które bez przesady można nazwać koncentracyjnymi. W takich miejscach jak między innymi Thalerhof pod Grazem (a więc rodzinnych stron porucznika Kiekieritza!), Bruck nad Litawą lub Braunau nad Innem internowani ze wschodnich części Galicji umierali masowo z głodu i chorób zakaźnych.

O tym należy pamiętać[7] oglądając Lekcję martwego języka Janusza Majewskiego – jednego z najwymowniejszych dramatów w naszym kinie rozgrywającym się w czasie Wielkiej Wojny i nie ograniczającym się jedynie do ukazania jej z polskiej perspektywy[8], która jest specyficzna. Kojarzymy tę hekatombę przede wszystkim z aspektem dla naszego narodu niezwykle pozytywnym – odzyskaniem niepodległości. Natomiast w filmach Majewskiego i Królikiewicza poznajemy losy ludzi, których świat poddany jest ostatecznej i nieodwołalnej apokalipsie, choć historia i życie będą toczyć się dalej…

Esteta na zapleczu rzeźni

Lekcję martwego języka (1979) otwiera scena, w której Cyganka wróży porucznikowi Alfredowi Kiekieritzowi, a jej wróżba brzmi tak: „I wyrośnie z ciebie drzewo życia i usiądzie na jego konarach rajski ptak albo zwykły kruk, albo sowa. I ten ptak będzie się na nich kołysać i w rytmie tego kołysania będzie bić twoje serce”. Albo, albo… Janusz Majewski wspomina, że na początku 1978 roku przyjechał do Zakopanego na narty. Pewnego dnia, kiedy na stoku Goryczkowej kontemplował piękno Zachodnich Tatr, obok niego zatrzymał się nagle narciarz. Majewski ze zdziwieniem zauważył, że jegomość był ubrany niczym przedwojenny turysta, a do nóg przypięte miał długie, staroświeckie narty, pamiętające pionierskie czasy tego sportu. „Uśmiechnął się – wspomina reżyser – do mnie uprzejmie i powiedział: «Bardzo pana przepraszam, ale ma pan zupełnie białe ucho». Dotknąłem go i zmartwiałem: było twarde jak kawałek drewna i zupełnie pozbawione czucia. Z próżności nie założyłem opaski na uszy, wydawała mi się nietwarzowa, a zupełnie nie czułem zimna i nie zdawałem sobie sprawy, że temperatura jest tak niska – musiało być poniżej minus piętnaście stopni Celsjusza. Za radą starego turysty natychmiast zacząłem rozcierać ucho śniegiem, aż zaczęło mnie palić żywym ogniem, nałożyłem opaskę i zamierzałem ruszać w dół, kiedy mój wybawca jeszcze powiedział: «Mój ojciec na włoskim froncie, w czasie pierwszej wojny światowej, tak odmroził ucho, że mu je amputowali. Przywiózł je potem do domu i trzymał w słoiku ze spirytusem»”[9].

Zjeżdżając w dół reżyser wspominał swego ojca, który podczas Wielkiej Wojny walczył pod Kijowem. Kiedy kwaterował w jakiejś chałupie, nieopatrznie nadepnął bosą nogą na rozbite szkło. Na szczęście w ranę nie wdała się gangrena i stopa szybko się zagoiła, ale później wciąż czuł w niej kłucie. Okazało się, że tkwił w niej odłamek szkła. Tkwił przez dwadzieścia cztery lata i wyszedł dopiero podczas następnej wojny światowej, kiedy Majewscy po ucieczce ze Lwowa, schronili się w jednej ze wsi pod Przeworskiem. Ojciec Janusza Majewskiego całymi dniami zaabsorbowany był poszukiwaniem pożywienia dla rodziny, o które w strefie przyfrontowej było bardzo trudno. Któregoś wieczora, po wielu godzinach krążenia po okolicy, moczył zdrożone stopy w miednicy z ciepłą wodą i nagle usłyszał brzęk szkła o blaszane dno. Okazało się, że był to szklany odłamek spod Kijowa.

Włodzimierz Boruński, Olgierd Łukaszewicz, Lekcja martwego języka (1979), Autor: Romuald Pieńkowski, Prawa: Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny.

Janusz Majewski rozpamiętując ojcowskie wspomnienia frontowe dotarł do Zakopanego, opatrzył ucho w ośrodku sportowym i poszedł na Krupówki, by kupić coś z narciarskich akcesoriów w sklepie sportowym, ale zamiast do sklepu, wszedł do księgarni i wypatrzył wśród nowości Lekcję martwego języka Andrzeja Kuśniewicza, którego to autora bardzo cenił. Reżyser wspomina, że powieść „Całkowicie mnie zafascynowała i natychmiast zrozumiałem, że jest to wymarzony dla mnie materiał na film. Kiedy jeszcze tego wieczoru powtórnie przeczytałem książkę, a wyobraźnia zaczęła wyświetlać na ekranie mego mózgu pierwsze obrazy przyszłego filmu, olśniła mnie myśl, że to odmrożone ucho na Goryczkowej to nie mógł być przypadek: było ono potrzebne, aby pojawił się tajemniczy staroświecki narciarz i napomknął o pierwszej wojnie światowej, jakby przygotował na lekturę Lekcji, która tak mnie zachwyciła”[10].

Reżyser miał wyjątkowe szczęście, bo jeśli narciarz był istotnie wysłannikiem z zaświatów (urodzonych w Galicji wcale to nie dziwi…), to nie okazał się złym duchem – diabłem czy dybukiem, jakich pełno na podkarpackich szlakach, lecz przeciwnie – artystycznym aniołem stróżem, który natchnął go do stworzenia arcydzieła. „W Lekcji martwego języka – podkreśla Majewski – znalazłem dla siebie idealny materiał na film, wręcz wyrażający moje osobiste widzenie świata, moje poglądy i gusty. Chyba z żadnym z wcześniejszych i późniejszych bohaterów moich filmów nie potrafiłbym się tak utożsamić jak z porucznikiem Kiekeritzem: podzielałem jego poczucie absurdu istnienia, podobnie jak on, dystansowałem się do otaczającej rzeczywistości barierą pewnej uprzejmej wyniosłości, dręczyła mnie, jak jego, świadomość końca świata bliskich mi wartości, śmierć całej formacji duchowej, rozpadu kultury, której okruchy, jak on, próbowałem ocalać z taką samą czułością maniackiego kolekcjonera”[11]. A do tego Majewski znalazł idealnego odtwórcę roli porucznika Kiekieritza – Olgierda Łukaszewicza. Zresztą słowo „odtwórca” nie jest tu do końca właściwe. Aktor stał się oficerem cesarsko-królewskiej armii, wychowanym w atmosferze belle époque, a zmuszonym umierać w prowincjonalnej galicyjskiej mieścinie[12].

Lekcja martwego języka, Rys.: Piotr Korczyński

Gruźlica wyrwała porucznika z pierwszej linii frontu, gdzie – jak wielu mu podobnych młodzieńców – owładnięty patriotyzmem i rozmiłowany w bohaterskich czynach przodków pragnął im dorównać i znaleźć się w panteonie bohaterów… Co z tego zostało, kiedy z kawalerzysty musiał przedzierzgnąć się w szefa stacji etapowej w Turku[13]? Ano pozostało żołnierskie delectatio morosa, czyli fascynacja śmiercią i niezaspokojone pragnienie jej zadawania. W istocie porucznik Kiekieritz był na dobrej drodze, aby zmienić się w Conradowskiego Kurtza. Tym bardziej że wiele ich łączyło, chociażby zamiłowanie do sztuki. Cóż znalazł poszukujący Kurtza kapitan Marlow w jednej z faktorii, w której wcześniej ten agent mieszkał? Własnoręcznie przez Kurtza namalowany obraz – wspomnienie z okresu życia w centrum Europy… Kiekieritz sam nie malował, ale był wielkim miłośnikiem sztuki i poszukiwaczem artefaktów przeszłości. Miał wręcz manię przeszukiwania pobojowisk i pogorzelisk w nadziei znalezienia jakiś artefaktów. Do Turka przywiózł i przechowywał jak relikwię pozłacany posążek Diany z Efezu – replikę zabraną ze spalonego dworu. W Turku także oddaje się tej pasji. U leczącego go doktora Stieglitza (Piotr Pawłowski) zachwyca go kopia Tańca Salome Gustave’a Moreau, w obejściu leśniczego Szwandy (Gustaw Lutkiewicz) odnajduje porcelanowy talerz z cennej miśnieńskiej zastawy, który tu służy za miskę dla zwierząt, a kiedy oficer z jadącego na front pociągu wręcza mu kieliszek wina, by wypił za zdrowie „idących na śmierć”, porucznik z zachwytem zauważa, że musiał on pochodzić z czasów bitwy pod Solferino[14]!

Jednak autentyczne dzieła sztuki, jakie w Turku i okolicy odnajduje – prócz tych wszystkich mniej lub bardziej udanych kopii symbolizmu francuskiego czy wiedeńskiej secesji – to ruskie ikony. Znajdzie je matka Kiekieritza w trumnie, gdy dotrze ona wraz z jego zwłokami do rodzinnego Grazu… Włożyła je doń zakochana w poruczniku niemożliwą do spełnienia miłością dróżniczka Liza Kut (Małgorzata Pritulak). W filmie widzimy przejmującą scenę transakcji, kiedy porucznik kupuje od popa „za grosze” ikonę[15]… Tak, Kiekierlitz trzyma dystans od otaczającej go rzeczywistości, ma poczucie absurdu istnienia, myśląc o „bytowaniu w niebycie”, ale nie może być nieczuły na otaczającą go przyrodę (jakże koreluje z pięknem karpackich pejzaży cytat z Jądra ciemności: „Przenikaliśmy wciąż głębiej i głębiej w jądro ciemności. Bardzo tam było spokojnie”[16]), a także w końcu i „magię” żyjących tu ludzi – jakże egzotycznych dla tego wykształconego i kulturalnego młodzieńca z Grazu: grekokatolickich chłopów, galicyjskich Żydów, Cyganów. Tę nieuświadomioną do końca fascynację „dzikimi” pobudza jeszcze mocniej przybycie teatralnej trupy, której dyrektor (Mieczysław Voit) okazuje się prestidigitatorem związanym z medium – Olgą Dianą (Ewa Dałkowska). To w czasie jej seansu spirytystycznego, urządzonego w domu naczelnika stacji Valaska (Zygmunt Malanowicz) pada znamienna kwestia: „Martwy, sztuczny język kabały, który nigdy nie istniał, ale przecież coś znaczy”[17].

„Coś znaczy…”. Medium czuje, że porucznik zaabsorbowany myślami o śmierci, zarażony pragnieniem jej zadawania jest w istocie wampirem, który przekonany o wyjątkowości, swej misji i… nieśmiertelności pomimo śmiertelnej choroby może być zdolny do popełnienia zbrodni. I spełnia się to przekonanie w momencie, kiedy porucznik z przyjemnością i zimną krwią morduje młodego jeńca rosyjskiego jednym precyzyjnym strzałem snajpera[18]. Wprawdzie po wszystkim czuje rozczarowanie, ale nie można się łudzić, że to byłby – gdyby nie śmierć porucznika – dopiero wstęp do zabijania. Przypomnijmy sobie rozmowę w łaźni z urlopującym się z frontu porucznikiem von Trautem (Marek Kondrat)[19]

Wreszcie warto wrócić do słów cygańskiej wróżbitki z początku filmu, która przepowiedziała Kiekieritzowi, że wyrośnie z niego drzewo życia, na którym będą siadać albo rajskie ptaki, albo zwykłe kruki – ścierwojady i sowa – jeden z demonów z wizji Francisca Goi. I wtedy takie drzewo stanie się siedliskiem zła i cierpienia, o czym mieszkańcy Galicji przekonali się dwadzieścia lat później od zakończenia Wielkiej Wojny[20]

Zew historii

O Januszu Majewskim krytycy i znawcy kina piszą, że to jeden z nielicznych w polskiej kinematografii specjalista od kina gatunkowego, a przy tym niezrównany filmowy interpretator literatury oraz twórca potrafiący oddać prawdę i urodę minionego świata. Dowodzi tego między innymi Lekcja martwego języka[21]. Sam reżyser przy tym deklarował, że zawsze stronił od zaangażowania politycznego. „Programowo byłem typem apolitycznym”[22] – podkreślił w Ostatnim klapsie. Pamiętniku moich filmów – a jednak Lekcję martwego języka uznano nie tylko za film historyczny, ale i polityczny. Poszło o zawarte w nim akcenty ukraińskie. Ostatnie sceny filmu ukazują Turkę pod władzą ukraińską – na stacji wisi niebiesko-żółta flaga, a ukraińskich akcentów miało być w filmie znacznie więcej.

Piotr Probosz, Olgierd Łukaszewicz, Franciszek Trzeciak, Lekcja martwego języka (1979), Autor: Jan Górski, Prawa: WFDiF/ po Studiu Filmowym „Tor”.

W galicyjską „próżnię” po rozpadzie monarchii austro-węgierskiej jesienią 1918 roku od razu weszły przygotowane na to struktury polityczno-wojskowe organizowane zarówno przez Polaków, jak i Ukraińców. Szybko zmieniło się to w wojnę – tym razem między Polakami a Ukraińcami, a jej najdramatyczniejszym momentem stały się walki o Lwów na przełomie 1918 i 1919 roku. To zaakcentowanie w Lekcji martwego języka istnienia w Galicji „samoistnej Ukrainy” bardzo nie spodobało się przedstawicielowi władzy, w osobie wiceministra Antoniego Juniewicza, już podczas kolaudacji filmu w kwietniu 1979 roku. Wszyscy zebrani w komisji kolaudacyjnej przedstawiciele branży filmowej byli zgodni, że ich kolega stworzył film wybitny. Aleksander Jackiewicz z wyraźnym zachwytem mówił, że dawno nie oglądał na kolaudacji tak pięknego filmu i że jest to według niego najdoskonalszy film Janusza Majewskiego, a jego kunszt jest tym godniejszy pochwały, że podjął się adaptacji na język filmowy tak trudnej materii literackiej, jak proza Andrzeja Kuśniewicza. Według niego powstały „dzieła powinowate i jednocześnie odrębne”[23]. „Mnie – podkreślał Jackiewicz kończąc swą wypowiedź – chodzi jeszcze o inną sprawę. My ze względu na nasze powinowactwo kulturowe z tą obszerną [tak w oryginale – PK] Europą Południowo-Wschodnią mamy obowiązek względem pewnej przeszłości. To jest ta «ziemia niczyja» Babla. Ja mówię o Rusinach i o tym całym Podkarpaciu – to jest bez epoki, bez państwa, co jest u Kuśniewicza, u Schulza. Ale nasz udział w tym musi być”[24].

Ten wątek podjął też obecny na kolaudacji Andrzej Kuśniewicz. Po słowach uznania dla filmu, zwrócił się do wiceministra kultury i sztuki Antoniego Juniewicza: „Przed projekcją miałem okazję rozmawiać z panem Ministrem w sprawie ostatniej sceny o końcu wojny. Ta część zgadza się z historią, historią od [raczej winno być „o” – PK] początku wojny polsko-ukraińskiej. Te wydarzenia dzieją się w miejscowości Turka w Bieszczadach, w części ukraińskiej[25]. W pierwszym momencie były walki polsko-ukraińskie. Wypadki następowały po obu stronach. A potem obraz tej siostry, która zrobiła z siebie komendantkę stacji. Czy ten nacjonalizm może być przez nas pokazywany? Przecież to jest prawda historyczna. Rząd był prawdziwy, nasze wojsko prawdziwe. Znam te dokumenty i wiem, że zdarzały się tego rodzaju historie. Ten znak «Tryzub», który stał się znakiem symbolicznym, nie symbolizuje nam historii rodzaju SS Galicji [winno być SS-Galizien – PK]. Tu nie mogła powstać żadna próżnia. Muszę bronić swojego stanowiska. Chodzi o kraj w granicach Ukrainy Radzieckiej. U nas jest inny ustrój i tam jest inny ustrój, a więc to nie są rzeczy różniące”[26].

Minister Juniewicz nie dał się jednak nabrać ani na argumenty Jackiewicza, ani Kuśniewicza – zachował polityczną czujność i stwierdził: „Ale wyjdźmy z zadumy do myślenia racjonalnego”[27] i przedstawił partyjną wykładnię historiozofii Galicji Wschodniej: „Historia wprowadziła wiele korekt do tych spraw i ten czy inny porządek jaki stworzyła historia wydaje mi się porządkiem odwiecznym na tych terenach. Dużo zrobiliśmy, ażeby utrwalić ten kształt tych spraw na tych ziemiach, to co dzisiaj jest, jak pan Jackiewicz powiedział w tej wówczas «ziemi niczyjej». Chciałoby się na zawsze pamiętać jak jest dzisiaj. Wówczas działy się różne rzeczy, ale był to czas zaprzeszły. Czy trzeba ten czas zaprzeszły wywoływać? Czy to wywoła na widowni zbiorowe przeżycie? Wątpię”[28]. Kończąc, Juniewicz odkrył karty na stole, postulując usunięcie z filmu „wątku Ukrainy”. Reżyser bronił się: „Jeżeli te sceny będę musiał przemontować nie będę miał końca wojny. Nie ma idei filmu. Załamie się rytm frazy muzycznej. Takie jest moje pole widzenia. Ja nie umywam rąk od całości rzeczy, ale tak nie można. Na ten film przyjdą ludzie przygotowani, bez takich wątpliwości”[29].

Jakżeż to fascynująca dysputa, jakiż dowód na istnienie galicyjskiego palimpsestu, który dziś nabrał tak tragicznego znaczenia po rosyjskiej agresji na Ukrainę 24 lutego 2022 roku! Peerelowscy cenzorzy nie odpuścili reżyserowi Lekcji martwego języka. By film dopuszczono na festiwal w Gdyni, a następnie do dystrybucji kinowej, postawiono Majewskiemu następujące warunki: 1) z filmu ma zniknąć szyld wskazujący stację kolejową Turka; 2) należy usunąć tryzub z czapki siostry Iriny Parafińczuk (Irena Karel); 3) naczelnik stacji Valasek (Zygmunt Malanowicz)[30] nie może krzyknąć na koniec wojny: „Haj żiwe wilna Ukraina!”; 4) dobrze byłoby zmienić narodowość głównego bohatera na polską. Jak wspomina reżyser, najgroźniejszy był dla niego pierwszy punkt, gdyż to oznaczałoby praktycznie kręcenie filmu od nowa – na szczęście odstąpiono od tego pomysłu. Punkty drugi i trzeci zostały spełnione. Ukraińskie godło zniknęło z czapki ukraińskiej patriotki, a Zygmunt Malanowicz zdubbingował sam siebie. Zamiast „Niech żyje wolna Ukraina!” wołał: „Wojna skończona! Koniec zabijania! Wszyscy do mamy!”. Choć wiadomo, że wybuchła nowa wojna, zabijanie się nie skończyło, a do mamy pojechał jedynie martwy porucznik Kiekieritz. Punkt czwarty także został reżyserowi odpuszczony. Majewski przypomniał tylko, że przecież w całym przekroju galicyjskiego społeczeństwa, jaki występuje w filmie, jest także Polak – dyrektor miejscowego gimnazjum, magister Kwasiżur (Witold Skaruch).

Małgorzata Pritulak, Olgierd Łukaszewicz, Lekcja martwego języka (1979), Autor: Jan Górski, Prawa: WFDiF/ po Studiu Filmowym „Tor”.

Film, podobnie jak na kolaudacji, zbierał rewelacyjne recenzje krytyków, lecz nie osiągnął takiej frekwencji wśród widzów, na jaką sobie zasłużył. Jerzy Majewski tłumaczy to tym, że mimo pójścia na powyższe ustępstwa, władze robiły wiele, by zniechęcić doń publiczność, między innymi przez wyświetlanie go w kinach w najgorszych porach – czyli rano lub w południe, nigdy wieczorem. No i film nie trafił w swój czas – rok 1979 był gorącym wstępem do karnawału „Solidarności” i historia oficera ck armii umierającego gdzieś w zapadłych stronach Galicji, choć pięknie opowiedziana, nie chwyciła za serce ludzi rozgrzanych gorączką polityczną. Jakże inaczej było kilka lat później w wypadku filmu, który także traktował o żołnierzach ck armii!

Lekcja martwego języka, Rys.: Piotr Korczyński

Dezerterzy na żelaznym moście[31]

Kazimierz Sejda, podobnie jak Janusz Majewski, pochodził ze Lwowa. Kiedy w 1917 roku ukończył osiemnaście lat, został zmobilizowany do ck armii i wysłany na włoski front, czyli do jednego z najgorszych przedsionków piekła Wielkiej Wojny. Nie przesadzał tajemniczy narciarz, który opowiadał Majewskiemu o odmrożonym uchu przywiezionym przez jego ojca w słoiku. I tak jego ojciec mógł zaliczać się do szczęściarzy, bo z frontu włoskiego wielu nie wracało wcale i często ich rodziny nie wiedziały czy ponieśli śmierć w ogniu nieprzyjaciela, czy zamarzając gdzieś na alpejskiej przełęczy… Nie dziwi też fakt, że ck armię w Italii trapiły dezercje, tym bardziej że na przełomie 1917 i 1918 roku wyraźnie było widać, iż imperium naddunajskie trzęsie się w posadach. Wielu było na froncie włoskim Polaków – mobilizowanych tak jak Sejda z terenów Galicji lub karnie tu zsyłanych po tak zwanym kryzysie przysięgowym w Legionach Józefa Piłsudskiego. Ani jedni, ani drudzy nie chcieli już ginąć za cesarza, a słysząc o tym, że po drugiej stronie frontu u Włochów i Francuzów tworzone są polskie oddziały[32], dezerterowali i starali się do nich przedrzeć przez linię frontu.

Tak było i w wypadku Kazimierza Sejdy. W trakcie bitwy pod Udine, zmówił się on jeszcze z dwoma Polakami i pewnego dnia w trójkę ruszyli przez pole niczyje ku włoskim pozycjom. Próba nie powiodła się, ale paradoksalnie ich desperackie przedzieranie się do włoskich okopów nie potraktowano jako dezercji, lecz bojowy patrol, za który wszyscy trzej żołnierze zostali odznaczeni srebrnymi medalami waleczności. Tak rozpoczął się dla Sejdy karnawał wojny – pełen zwrotów akcji i piekielnej ironii. Z bohatera szybko zmienił się w niebezpiecznego wichrzyciela, gdyż za niesubordynację i politycznie niepoprawne uwagi o sytuacji na froncie został zeń odesłany na tyły, gdzie trafił do kompanii pilnującej włoskich jeńców i konwojującej transporty wojskowe po całych Austro-Węgrach. Latem 1918 roku otrzymał przydział do innego oddziału wartowniczego stacjonującego na Węgrzech i tu już poznano się na nim zupełnie, gdyż pod zarzutami zdrady, podżegania do buntu i demoralizacji towarzyszy broni został osadzony w areszcie. Groziła mu kara śmierci, więc z kilkoma takimi jak on „zbrodniarzami” uciekł z więzienia i wrócił do domu, gdzie już niedługo „wybuchła Polska”.

Po latach Sejda przelał swe frontowe przygody na papier i w 1937 roku w księgarniach pojawiła się powieść C.K. Dezerterzy. Perypetie gefrajtera Jana Kaniowskiego o ksywie Kania i jego towarzyszy z 11 kompanii wartowniczej (w rzeczywistości kompanii karnej) w węgierskim Sátoraljaújhely bardzo przypadły do gustu czytelnikom, kojarząc się oczywiście z dziełem innego weterana z wielonarodowej ck armii – Przygodami dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej, które to w Polsce ukazały się w 1929 roku w tłumaczeniu Pawła Hulki-Laskowskiego. Warto przypomnieć, że Jaroslav Hašek, niedoszły oficer – karnie wydalony ze szkoły oficerskiej i wcielony do kompanii marszowej walczącej w Galicji Wschodniej dobrowolnie oddał się do rosyjskiej niewoli, by następnie zostać żołnierzem Korpusu Czechosłowackiego w Kijowie. Obaj więc autorzy mieli podobne doświadczenia i w wypadku Sejdy nie może być mowy o żadnym plagiacie czeskiego arcydzieła antywojennego, co czasem insynuowano[33].

Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku powieść Kazimierza Sejdy była już nieco zapomniana, ale tym razem to nie Janusz Majewski – spec od kinowych adaptacji retro-powieści – był pierwszym, który zapragnął zrobić z niej film. Na ten pomysł wpadł student Lesław Wilk z Krakowa, który przyszedł z nim do swego wykładowcy w studium scenariuszowym Leszka Bajera. Kiedy Bajer, kierownik literacki w Zespole „Zodiak” przeczytał powieść Sejdy, doszedł do wniosku, że szkoda jej na szkolne wprawki i wyperswadował ten pomysł Wilkowi, a następnie C.K. Dezerterów sprezentował Januszowi Majewskiemu. Wszystko to działo się niedługo po zniesieniu stanu wojennego (22 lipca 1983 roku) a Polska Rzeczpospolita Ludowa wchodziła w swój – jak się miało okazać – ostatni wiraż, by dryfować jeszcze przez kilka lat kryzysu… I w takim oto czasie „postapokaliptycznym” Janusz Majewski przystąpił do realizacji łotrzykowskiej komedii rozgrywającej się w koszarach ck armii w ostatnim roku Wielkiej Wojny. Okazało się, że lepiej nie mógł utrafić!

Napisanie scenariusza Majewski powierzył rodakowi Jaroslava Haška – Pavlowi Hajnemu (dialogi stworzył sam reżyser). Reżyser zamarzył, by C.K. Dezerterzy stali się wielką koprodukcją spadkobierców tradycji ck monarchii. Ostatecznie skończyło się na koprodukcji polsko-węgierskiej z czeskimi akcentami, ale po premierze C.K. Dezerterów 22 września 1986 roku sukces filmu przeszedł najśmielsze oczekiwania jego twórców. Jeśli Janusz Majewski czuł się zawiedziony, że Lekcja martwego języka nie trafiła w swój czas, to C.K. Dezerterzy byli pod tym względem strzałem w przysłowiową dziesiątkę. Publiczność dosłownie waliła na film do kin drzwiami i oknami. Perypetie wielonarodowej grupy dekowników z ck armii oczarowały polską widownię bez reszty! Dobrze to oddają anegdoty jakie wówczas powstały na ten temat. Oto konik sprzedający przed kinem bilety na C.K. Dezerterów rozpoznawszy reżysera, zwraca się doń: „Pan Majewski? Proszę, bilet darmo, to prezent. Dosyć już zarobiłem na pana filmie, chcę się odwdzięczyć”[34]. Inna anegdota opowiada o tym, jak emisja C.K. Dezerterów w telewizji zbiegła się akurat z koncertem hardrockowego zespołu Uriah Heep na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie. Brytyjscy muzycy byli ponoć zaszokowani tyloma pustymi miejscami przed sceną. Po koncercie wytłumaczono im, że konkurowali z C.K. Dezerterami…

Marek Kondrat, C. K. Dezerterzy (1985), Autor: Henryk Jedynak, Prawa: Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny.

Również reakcja krytyków filmowych wyglądała inaczej niż przy Lekcji martwego języka. Nie byli już tak jednomyślni. Jedni film chwalili za uchwycenie atmosfery końca ck monarchii, w innych budził niesmak niewybredny koszarowy humor i nagromadzenie skeczy, które miały niepotrzebnie wydłużać film, a nawet nużyć[35]. Jednak głosy krytyczne reżyserowi zrekompensowała nie tylko nagroda publiczności na gdańskim festiwalu i frekwencja w kinach (przeszło siedem milionów sprzedanych biletów!), ale i opinia jednego z jego mistrzów. Profesor Aleksander Bardini po obejrzeniu C.K. Dezerterów tak gratulował reżyserowi: „U nas robi się filmy, lepsze, gorsze, pan też dotąd zrobił kilka filmów, niektóre bardzo cenię, ale tym razem zrobił pan autentyczne kino”[36].

Wielu fachowców podkreśla, że komedia to najtrudniejszy gatunek filmowy, bo najmniej w niej miejsca na improwizację i przypadek. Sztuka czy film komediowy, by śmieszyć, muszą być perfekcyjnie skonstruowane, przemyślane i zagrane. A jeśli jeszcze kryją poważniejsze aluzje (zwłaszcza polityczne) – jak w wypadku komedii Moliera czy Szekspira – które pod płaszczem żartu stają się czytelne dla widzów, to możemy mówić o arcydziele. Tak jest właśnie w wypadku C.K. Dezerterów. I tutaj sprawdza się jeszcze jedno powiedzenie, że często tragedia zmienia się w komedię, bo czyż C.K. Dezerterów nie można potraktować jako kontynuacji Lekcji martwego języka? Do kina szło się na C.K. Dezerterów nie tylko dla gagów, skeczy czy tak zwanych momentów. W tym filmie – jak w salonie krzywych luster – można było odreagować teraźniejszość. Przecież całkiem niedawno przed jego premierą na ulicach stało wojsko, tłamszono ludzi w aresztach i więzieniach i trzeba było sobie radzić nie tylko z opresją, ale i coraz większą beznadzieją dnia codziennego. Wielkie, posępne koszary („grała” je twierdza Modlin), w których tkwią „największe łaziki ck monarchii” były aż nazbyt czytelną metaforą stanu wojennego. Zresztą czytelną także dla obozu władzy z generałem Wojciechem Jaruzelskim na czele. Janusz Majewski wspomina, że będąc ówcześnie prezesem Stowarzyszenia Filmowców Polskich, musiał brać udział w oficjalnych spotkaniach z przedstawicielami władzy. Na jednym z takich spotkań – noworocznych – ze środowiskiem artystycznym witał się generał Jaruzelski. „Uścisnął mi rękę – pisze Janusz Majewski – i powiedział: «Ależ pan sobie użył na wojsku! Na szczęście nie było to nasze wojsko…». Obecny przy tym Julek Burski[37] powiedział, udając zgorszenie: «Panie generale, przecież c.k. armia to symbol wszystkich armii świata! On sobie żarty stroi z ducha każdej armii!». Generał pokazał poczucie humoru, odpowiedział dobrodusznie: «No, no! Niech pan nie donosi»”[38].

Zbigniew Zapasiewicz, Marek Frąckowiak, Wojciech Pokora, C. K. Dezerterzy (1985), Autor: Henryk Jedynak, Prawa: Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny.

Julian Burski nie mylił się w swojej ocenie. I nie chodzi tu jedynie o negatywne aspekty armii, wojskowy opresyjny dryl, nacjonalizm pomieszany z polityką i zwyczajną głupotę – które to cechy w filmie uosabia znakomicie zagrany przez Wojciecha Pokorę porucznik Ernst von Nogay (karykatura porucznika Kiekieritza!) – ale i te pozytywne, z żołnierską solidarnością na czele. Bo co mają wspólnego zamknięci w jednym garnizonie Polak, Węgier, Żyd, Czech czy Rusin? Ano podobieństwo frontowych przeżyć, więź i zażyłość wyniesioną z jednego okopu, ten „wspólny język” frontowców zrozumiały tylko dla tych, którzy doświadczyli piekła – to jest silniejsze od różnic narodowościowych czy innych interesów i wcale nie idzie w parze z regulaminem ck armii. Przecież ci wszyscy żołnierze, zesłani karnie do 11 kompanii wartowniczej w Sátoraljaújhely to nie są zwykli dekownicy, by nie powiedzieć – tchórze, co chce uświadomić porucznikowi von Nogay’owi dowódca całego garnizonu, kapitan Wagner (Zbigniew Zapasiewicz). To w wielu wypadkach tak zwani polityczni – ludzie nie tylko świadomi sytuacji, jaka panuje na froncie i rozpadającym się państwie, ale mający poczucie godności i żołnierskiego honoru, pomimo miejsca, w którym się znaleźli.

W kompanii karnej honor frontowca zderza się – używając języka kapitana Wagnera – z troglodyctwem zupaków i klawiszy przebranych w wojskowy mundur. Zwróćmy uwagę, że główny bohater – Kania (Marek Kondrat, a więc porucznik von Traut z Lekcji martwego języka…), ma stopień gefrajtera, potocznie – frajtera. To nie jedynie określenie naszego starszego szeregowego. To w dawnym wojsku (także polskim) oznaczało żołnierza z doświadczeniem frontowym, który przeżył kilka kampanii i wie co to wojna. Gefrajterzy podczas bitwy zawsze stawali w pierwszym szeregu = wbrew pozorom, w karnej kompanii frajter Kania również stoi w pierwszym szeregu. Tam gdzie chodzi o honor czy ludzką przyzwoitość, komedia Majewskiego od razu nabiera tonów wymownej powagi, jak chociażby w scenie nauki hymnu państwowego, która jest w istocie tego hymnu profanacją, czy pobicia przez von Nogay’a włoskiego jeńca Baldiniego (Jacek Sas-Uhrynowski).

Krytycy zarzucali C.K. Dezerterom dłużyzny, że film rozpada się na dwie części – koszarową i po ucieczce z koszar, kiedy dezerterzy podróżują do Wiednia. W istocie podróż ta była pętlą – Uroborosem – gdyż żołnierze znaleźli się w punkcie wyjścia – aresztowani wrócili pod eskortą do koszar, z których uciekli. Przed plutonem egzekucyjnym wybawiła ich apokalipsa Austro-Węgier – klęska w wojnie i rozpad tego państwa. Karnawałowe maski opadły[39]. By zrozumieć o co chodziło Januszowi Majewskiemu w tej zapętlonej konstrukcji filmu i w tej metaforze żelaznego mostu cytowanej na otwarciu tego tekstu poznajmy historię jeszcze jednego, obok Kazimierza Sejdy, prawdziwego „dezertera z ck armii”.

Nie poznamy jego nazwiska, gdyż swe wspomnienia podpisał tylko tak: „Gospodarz średniorolny w pow. jasielkim”. Był to więc chłop z Galicji, jeden z tych, których porucznik Kiekieritz spotykał codziennie podczas swej służby w Turku. Ten gospodarski syn w 1917 roku otrzymał powołanie do ck armii i wyruszył na wojnę. Jak przyznawał: „Nie mieli Austrjacy [tu i niżej – pisownia oryginalna – PK] ze mnie dużej pociechy. W jednym roku byłem trzy razy na froncie, zawsze markieracja pomogła żem tam po paru tygodniach pobytu jechałem w sanitarnem pociągu z frontu. Byłem na froncie w Tyrolu, góry tam wielkie. Dziwno mi było jak można i po co mieszkać w takich górach. Austryjakom pomogłem tyle, że trzy karabiny maszynowe rzuciłem w przepaść. Drugi raz byłem nad morzem Adrjatykiem, tu mniejsze góry. Trzeci raz byłem już w Italji na równinach nad rzeką Piawą, tam myślałem że już trza swoje kości za cesarza złożyć, bo markieracja nie pomagała, bo tu prawie całe wojsko było chore na malarje i inne choroby i tylko ciężko chorych oddawano do szpitala. Jednak pewnego razu przysypała mię ziemia z powodu pęknięcia granatu, coś mię potłukło, trochę się udało i dzięki Bogu odesłano mię do szpitala aż do Pragi. Z Pragi dostałem urlop czternastodniowy. Przyjechałem do domu 27 marca. Czternaście dni przeszło a ja wcale ochoty jechać za Austrję piersi nadstawiać nie miał. Postanowiłem zostać dalej w domu. Uzbierało się nas takich we wsi czternastu. Mieliśmy karabiny, więc my się żandarmów nie bali, zresztą i ci nie mieli ochoty z całą kupą się zadzierać”[40].

Dezerterzy mieli nawet karabin maszynowy, ale zgubiła ich zbyt duża pewność siebie. Zamiast trzymać się razem, porozchodzili się w kilku po wsiach i w ten sposób stali się łatwym celem żandarmów, którzy wsparci przez wojsko nieoczekiwanie zorganizowali wielką obławę. Dekownika spod Jasła odesłano pod eskortą do jego macierzystego 100 Pułku Piechoty, skąd trafił przed sąd wojenny. Otrzymał pięć lat więzienia po wojnie i wysłano go do 57 Pułku w czeskim Przerowie, bo jak zaznaczył, „nie chciano, bym demoralizował kadrę setnego pułku, gdzie jeszcze dyscyplina nie była tak rozluźniona jak w 57 Tarnowskim[41] w Przerowie”[42]. Istotnie, dekownik nie mógł lepiej trafić: „Po tygodniowem pobycie w Przerowie wysłali mnie razem z temi co wrócili z rosyjskiej niewoli znowu poraź czwarty na front nad Piawe do Italji. Po drodze rozbijaliśmy wozy kolejowe z których rabowaliśmy żywność i już z tem postanowieniem, że zakończymy wojnę austryjacką na wzór rosyjskiej, przyjechaliśmy do 57 pułku. Pułk 57 zastaliśmy już dość mocno zrewoltowany, staliśmy poza frontem na spoczynku”[43].

Nadchodziła jesień 1918 roku. Do żołnierzy doszła wieść, że szykuje się nowa ofensywa. W pododdziałach 57 Pułku zgodnie uradzono, że za wszelką cenę trzeba ten rozkaz sabotować. Coraz wyraźniej czuć było rozkład ck monarchii. Byłego dezertera z racji znajomości języka niemieckiego uczyniono batalionowym gońcem. Prócz roznoszenia meldunków, informował też żołnierzy, co zdecydowała „spiskowa góra”, w której prym wiedli byli jeńcy z Rosji i byli legioniści Piłsudskiego. A decyzja była niezmienna – na front już nie idziemy. Pewnej nocy wyrwano gońca ze snu i polecono iść z rozkazem. Co w nim jest nie mógł przeczytać, gdyż koperta była zalakowana, ale domyślił się treści, bo natychmiast po jego pojawieniu się, w pierwszym batalionie dano rozkaz alarmu. „Ja – wspominał – wstępowałem po drodze do kwater żołnierskich i mówiłem żeby nigdzie nie iść, bo inne bataljony nie idą”[44]. Efekt tego był taki, że na drugi dzień żaden żołnierz, pomimo krzyków oficerów, nie chciał opuścić kwatery. Trwało to trzy dni, aż zrewoltowanych żołnierzy otoczył jakiś pułk chorwacki. Buntownicy oddali Chorwatom broń bez oporu, a ci zapewniali ich, że też się zaraz zbuntują. Potem rozkazano żołnierzom wychodzić na zbiórkę i każdy miał osobno deklarować, czy idzie na front. Straszono, że ci którzy odmówią, na miejscu dostaną kulę w łeb. Nasz goniec wspominał: „Przyszedł sztab pułku i inni oficerowie i rzeczywiście pytano się za porządkiem, kto chce iść, a kto nie chce na front. Okazało się, że tylko siedmiu oświadczyło się że idą, a reszta nie. Kazano naszemu kapelanowi odprawić msze polową na której my byli, a późni kazanie. Kapelan jak wyszedł na kazalnice zaczął coś mówić, czego ja nie słyszał, bo byłem wysłany z rozkazem i właśnie oddalałem się w ten czas, widziałem tylko, że zaraz zszedł. Okazało się późni, że go aresztowano bo nie tylko nie namawiał nas do posłuszeństwa, ale wprost wezwał do wytrwania w tem co my zaczęli. Widać było, że i oficerowie chociaż udawali, że oni są przeciw buntowi to jednak po cichu informowali co dalej mamy robić. Podoficerów oraz byłych jeńców rosyjskich i kilku byłych legjonistów aresztowano i osadzono w więzieniu w Chrobatinie[45]. Po dwóch dniach dowiedzieliśmy się, że ich mają rozstrzelać”[46].

Oficerowie polscy kierujący buntem w konspiracji postanowili wówczas działać już otwarcie. Goniec otrzymał rozkaz na piśmie, że najbliższej nocy żołnierze mają rozbroić pilnujących więzienia Węgrów i uwolnić aresztantów. Goniec wspominał: „Rozkaz wręczył mi porucznik Fedorko informując mię co mam na wypadek aresztowania mnie zrobić. Jak wychodziłem poza kordon drugiego bataljonu posterunek Madziar aresztował mie. Pokazałem mu na migi, że chce iść na stronę, ten na to nic nie mówił, wlazłem pod winogron, rozkaz stargałem na drobne części, zagrzebałem w ziemi. Na wartowni zrewidowano mnie, następnie protokół ściągnięto, ale nic się nie dowiedziano. Pomimo to zamknięto, względnie odstawiono do Chrobatina, do aresztu”[47]. Porucznik Fedorko i inni spiskowcy musieli w porę dowiedzieć się, że ich goniec został aresztowany i ponowić rozkaz, bo nad ranem żołnierze bez jednego wystrzału rozbroili strażników aresztu i uwolnili wszystkich więźniów.

Rewolta objęła już cały pułk. Nie tylko szeregowcy czy podoficerowie, ale i oficerowie pozrywali z czapek bączki. Do pułku zaczęli dołączać żołnierze z innych zbuntowanych oddziałów i całe to wojsko bez większych przeszkód dotarło do Lublany. Tu władze, już Państwa Słoweńców, Chorwatów i Serbów, przekazały żołnierzom tabory kolejowe, którymi wrócili do kraju. „Tak zakończyłem służbę Austrji. W wojsku polskim od dnia 14 lutego 1919 roku do 30 lipca 1922 r. służyłem rzeczywiście. Brałem udział w wojnie z Ukraińcami i z bolszewikami. Byłem na froncie przez osiemnaście miesięcy, byłem pod Radzyminem ranny”[48]. Tak znamiennie zakończył swe wojenne przeżycia gospodarz spod Jasła.

Jak wynika z jego pamiętnika, pisanego bez poszanowania ortografii i gramatyki, ten chłopski syn miał w 1918 roku świadomość o co naprawdę gra idzie na wojnie i spokojnie mógłby się znaleźć pośród kompanionów frajtra Kani, z których każdy pragnął już iść w swoją stronę – dlatego działali razem… A najdłuższy staż dezertera miał w filmie dezerter grany przez Olgierda Łukaszewicza – głodny, brudny i zaszczuty przez ciągłe pościgi pojawia się pod koniec opowieści. W istocie mógłby być „zwierzyną” dla porucznika Kiekieritza w Lekcji martwego języka…

Obydwa filmy Janusza Majewskiego o Wielkiej Wojnie są więc palimpsestem, który stawał i staje się czytelny wczoraj i obecnie – C.K. Dezerterzy byli odtrutką na stan wojenny, a Lekcja martwego języka dziś uświadamia, że nie istnieją krainy bez historii, że Wielka Wojna, rozpoczęta w 1914 roku nie zakończyła się tak naprawdę ani w 1918 roku, ani w 1945, jak chcą historycy łączący oba konflikty światowe w jedną całość, ani w 1989 roku – bo także rozpad sowieckiego bloku nazywano prawdziwym końcem wojny. Niestety – ona wciąż trwa – dziś na Ukrainie.

  1. Wystarczy zwrócić uwagę na dyskusję toczącą się wokół miłośników dawnego Międzymorza. Jego wielkim admiratorem jest między innymi Robert Makłowicz.

  2. Czy jest dziś możliwe, by na głównej ulicy Warszawy – na przykład Nowym Świecie wisiał wielki szyld z wizerunkiem cara Mikołaja II, a w Poznaniu na Rynku z Wilhelmem II? A w Krakowie na Floriańskiej już z daleka widać portret Franciszka Józefa I, zachęcający do wstąpienia w szacowne progi knajpy o nazwie godnej ck monarchii, czyli „Pod Złotą Pipą” (dla niezorientowanych – pipa to rurka z kranem przez którą wlewa się piwo do kufla).

  3. Analogia do powieści Malcolma Lowry’ego Pod wulkanem oraz jej filmowej adaptacji Johna Hustona z 1984 roku nieprzypadkowa – tu także mamy bohatera, konsula Geoffreya Firmina (Albert Finney), który jest zarażony „kulturą śmierci” w Meksyku.

  4. Wedle jednej z przepowiedni Wernyhory, Polska miała odrodzić się „po tym, jak Turek napoi konia w Wiśle”. I oto w 1916 roku przez Kraków przejechali i poili w Wiśle swe rumaki żołnierze tureckiego XV Korpusu, którzy jako sojusznicy armii niemieckiej podążali na front w Galicji Wschodniej. Mogiły kilku z nich znajdują się dziś na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie.

  5. Cytat za: Martin Pollack, Topografia pamięci, przeł. Karolina Niedenthal, Wołowiec 2017, s. 157.

  6. Mówienie w tym kontekście tylko o Ukraińcach czy Rusinach byłoby uproszczeniem – nie wszyscy prawosławni czy grekokatolicy zamieszkujący Galicję czuli się Ukraińcami – w wielu wypadkach wyznanie wciąż było przed świadomością narodową, a chłopi pytani o nią lub zmuszani do jej określenia, odpowiadali, że są „tutejsi”.

  7. W tym kontekście całkowicie czytelna staje się scena, w której pop z Turka reaguje wielkim przerażeniem na widok austriackiego munduru porucznika Kiekieritza, bojąc się, że zostanie powiązany z agitatorem wykrzykującym nieprawomyślne hasła na cmentarzu podczas pogrzebu rosyjskich żołnierzy. Ich ciała odnaleziono po walkach jakie przetoczyły się tam na początku wojny.

  8. Chodzi przede wszystkim o Fort 13 – arcydzieło Grzegorza Królikiewicza z 1984 roku. Film oparty jest na jednej z legend (na szczęście była to legenda!) owianej wokół oblężenia Twierdzy Przemyśl. Według niej, w trakcie walk o twierdzę przemyską na przełomie 1914 i 1915 roku, Austriacy wzięli do niewoli dwóch rosyjskich oficerów i zamknęli w kazamatach Fortu XIII San Rideau. Gdy przyszło do kapitulacji twierdzy, żołnierze austriaccy wysadzili część fortyfikacji, w tym Fort XIII – zapominając o więźniach. Jeden z nich miał przeżyć osiem lat w całkowitych ciemnościach i ciszy… Dotrzeć mieli do niego polscy robotnicy odgruzowujący ruiny twierdzy. Nieszczęśnik ponoć zmarł niedługo potem w szpitalu. Królikiewicz w Forcie 13 swym niepowtarzalnym językiem filmowym opowiedział o ludziach w sytuacji krańcowo ekstremalnej. Oto dwaj oficerowie – poznajemy tylko ich stopnie – kapitan (Leon Niemczyk) i porucznik (Janusz Krawczyk) zostają przywaleni tonami betonu i stali. Mają jednak powietrze przez nienaruszony system wentylacyjny oraz ogromne zapasy żywności, wody i świec (zamknięci byli obok magazynów); posiadają też zapas alkoholu i czas, w którym podział na dzień i noc, doby, tygodnie i miesiące traci znaczenie… Z innych filmów, które nawiązują do tych samych galicyjsko-wojennych motywów co Lekcja martwego języka to również arcydzieła – Austeria Jerzego Kawalerowicza z 1982 roku oraz Umarła klasa. Seans T. Kantora, którą to sztukę Tadeusza Kantora utrwalił na taśmie filmowej Andrzej Wajda w 1976 roku. Warto też wspomnieć filmową adaptację Sanatorium pod Klepsydrą Brunona Schulza Wojciecha Jerzego Hasa z 1973 roku, której to duch „zaprzeszłego” świata ma wiele wspólnego z filmem Jerzego Majewskiego. Jak widać po powyższym, Lekcja martwego języka wpisuje się w ciąg arcydzieł o krainie zwanej kiedyś Galicją.

  9. Janusz Majewski, Ostatni klaps. Pamiętnik moich filmów, Warszawa 2006, s. 239–240.

  10. Tamże, s. 241.

  11. Tamże, s. 243.

  12. Jak podkreśla Janusz Majewski, aktor miał opinię specjalisty od ról „gruźlików i umarlaków”. Grał ich u Andrzeja Wajdy w Brzezinie (1970) i Weselu (1973). Olgierd Łukaszewicz do tego stopnia utożsamił się z rolą porucznika Kiekieritza, że nie rozstawał się z mundurem i szablą oraz pisał do Janusza Majewskiego listy stylizowane na epokę ck monarchii, które podpisywał nazwiskiem swego bohatera.

  13. Ówcześnie w Turku znajdował się dworzec kolejowy i przebiegała ważna strategicznie linia kolejowa łącząca Użhorod z Samborem.

  14. Pod Solferino 24 czerwca 1859 roku Austriacy ponieśli klęskę z rąk wojsk francusko-sardyńskich, które to jednak zwycięstwo nie zostało należycie wyzyskane przez gwałtowną burzę jaka się rozpętała nad pobojowiskiem. Była to jedna z najkrwawszych bitew XIX wieku.

  15. Andrzej Kuśniewicz tak pisze w powieści: „Obok eksponatów, których zaliczenie do autentycznej sztuki byłoby przesadą, błędem albo dziwactwem – idzie o niepojęte upodobanie porucznika do makatek fabrycznie produkowanych, obrazków wykonanych z włóczki szydełkiem, a także oleodruków – figurują tu niewątpliwie dzieła sztuki, jak stare ruskie ikony”, Andrzej Kuśniewicz, Lekcja martwego języka, Łódź 1996, s. 32.

  16. Joseph Conrad, Jądro ciemności, przeł. Aniela Zagórska, Kraków 2016, s. 89.

  17. Janusz Majewski wspominając wrażenie, jakie wywarła na nim powieść Andrzeja Kuśniewicza, podkreślał że nie ustępuje ona arcydziełu Józefa Rotha Marszowi Radetzky’ego, a wielu miejscach ją przewyższa w analizie głębi psychologicznej opisywanych postaci. Na powinowactwo dzieła Kuśniewicza, a co za tym idzie, także Majewskiego z wielkimi powieściami „zmierzchu XIX wieku” wskazywali także krytycy analizujący Lekcję martwego języka (na przykład Andrzej Lam, Delectatio Morosa, „Kino” 1979, nr 10, s. 19 –22 czy Aleksander Ledóchowski w Dianie z Efezu [w:] tegoż, Ulotne obrazy, Warszawa 1998. Joanna Wojnicka w artykule Janusz Majewski – literatura i styl nie zgadza się do końca z tymi twierdzeniami, pisząc że książka Kuśniewicza nie jest prawdziwą „powieścią zmierzchu”, jeno „pięknym, trochę manierycznym, w swoim założeniu epigońskim, odległym komentarzem”. I pisze dalej autorka: „W kilku omówieniach porównywano ten film ze Śmiercią w Wenecji, tak z dziełem Luchina Viscontiego, jak i z opowiadaniem Tomasza Manna. Porównanie z jednej strony trafne, z drugiej – nieprawdziwe. Trafne, bo oba filmy, a także teksty, na podstawie których zostały nakręcone, traktują o świadomości umierania, a także o sztuce, która jest tłem śmierci i doświadczeniem śmierci. Nietrafne, bowiem intelektualizm Manna (w większym stopniu niż Viscontiego) przekracza dekadencką świadomość, nadając artystyczną prawdziwość obrazom i symbolom, systematycznie niszczonym przez manieryczną estetykę fin de siècle. Metoda Kuśniewicza zaś (nieco w mniejszym stopniu Majewskiego), czerpie z dekadenckiej estetyki pełnymi garściami, tworząc swoisty splot emblematycznych motywów, które w filmie mają charakter wizualnych znaków: mały pozłacany posążek Diany z Efezu, kiepska kopia Salome [winno być: Taniec Salome – PK] Gustave’a Moreau, talerz ze słynnej fabryki porcelany, odnaleziony w zapyziałym galicyjskim miasteczku”. Joanna Wojnicka, Janusz Majewski – literatura i styl, https://ruj.uj.edu.pl/xmlui/bitstream/handle/item/261189/wojnicka_janusz_majewski_literatura_i_styl_2004.pdf?sequence=1&isAllowed=y [stan z lutego 2003], s. 58. Nie do końca jednak można się zgodzić z tezą autorki z jednego podstawowego powodu. Mianowicie porucznik Kiekieritz także przekracza „dekadencką świadomość” poddając się czarowi pisma ruskich ikon. Obok „lekcji martwego języka” pobiera także drugą – wychodzi poza granice dekadentyzmu i apokalipsy wojny, lecz przekreśla tę lekcję jednym strzałem w serce rosyjskiego jeńca… Sam o tym mówi recepcjoniście Rothowi (Włodzimierz Boruński) po powrocie do hotelu.

  18. Scena ta przywodzi na myśl przeżycia innego filmowego weterana wojennego – Michaela „Mike” Vronsky’ego (Robert De Niro) z Łowcy jeleni (1978) Michaela Cimino, który powróciwszy z wietnamskiej dżungli na polowaniu w górach mierzy ze sztucera do jelenia… Swoją drogą, Vronsky jest potomkiem Rusinów.

  19. Wielka Wojna – pierwsza wojna „zmechanizowana” i totalna, była jednocześnie ostatnią, w której oficerowie starali się walczyć zgodnie z prastarym kodeksem rycerskim. W realiach pierwszej wojny światowej dochodziło przez to czasem do sytuacji nieoczekiwanych i absurdalnych. I w naszej historii zapisał się jeden znamienny wypadek, kiedy honor wojskowy rozminął się z interesem narodowym. W potyczkach i bitwach z armią rosyjską często dochodziło do dramatycznych starć z wcielonymi do niej Polakami, poddanymi cara z Kongresówki i Ziem Zabranych. Tak też było podczas walk II Brygady Legionów Polskich na pograniczu bukowińsko-besarabskim w czerwcu 1915 roku. Wtedy to na dwa przetrzebione wcześniejszymi walkami pułki legionowe pod wsią Toporowce uderzyły dwie brygady 9 Armii generała Płatona Leczyckiego. Legionistom w ciężkich walkach udało się zatrzymać słynny „walec parowy” rosyjskiej piechoty i nagle przy kolejnym szturmie razem z piechotą, przygalopowała artyleria polowa. Rosyjscy artylerzyści pod ogniem zdołali podprowadzić działa na przedpole, na odległość tysiąca pięciuset metrów od pozycji II Brygady! Zdołali jednak tylko odprzodkować działa, gdyż od razu zostali zaatakowani przez polski kontratak. Po walce wręcz do niewoli dostał się dowódca bohaterskiej baterii wraz z kilkoma swymi kanonierami. Oficer okazał się być Polakiem, pochodzącym z Kongresówki, który niedawno przybył ze swą jednostką na ten odcinek frontu. Postawiono go przed obliczem dowódcy obrony tego odcinka, pułkownikiem Zygmuntem Zielińskim. Jego podwładny, Bertold Merwin zapisał w swych pamiętnikach rozmowę obu oficerów. Warto ten fragment zacytować w całości: „Pułkownik pytał go, czy wiedział, kogo tak zajadle chciał zwalczać. Kapitan odpowiedział mu, że owszem, wiedział iż stoi tu brygada legionistów polskich, ale jako żołnierz… tu zrobił gest, że musiał to zrobić. Pułkownik zaznaczył jednak, że jego czyn podjechania z baterią pod nasze okopy nie należy do zwykłych czynów obowiązujących żołnierza, a był wyczynem bohaterskim, wyczynem fanatyka, który zwalcza coś z własnego, głębokiego przekonania, który dla dokonania swego zamierzenia poświęcał wszystko. «I tu – dodał pułkownik – przekroczył pan miarę obowiązku żołnierskiego. Chciał nas pan zniszczyć kartaczami, ale trafił na lepszych i zamiar twój się nie udał. Teraz pójdziesz pan na tyły. Z żołnierskiego punktu widzenia popełnił pan bohaterstwo, ale z polskiego nie»” (Cytat za Piotr Korczyński, Cienka czerwona linia honoru, https://polska-zbrojna.pl/home/articleshow/35081?t=Cienka-czerwona-linia-honoru [stan z lutego 2023]. Ten fragment przybliża też mentalność porucznika Kiekieritza i tłumaczy poczucie jego wojennego niespełnienia…

  20. We wrześniu 1939 roku południową część Polski – dawną Galicję – zajmowały przede wszystkim jednostki złożone z austriackich żołnierzy, między innymi doborowe dywizje strzelców alpejskich. Wielu jej mieszkańców ten fakt uspokajał, że oto jakoś to będzie, bo wracają Austriacy. Byli to jednak inni Austriacy – nie „kosmopolici z ck monarchii”, lecz w dużej mierze ludzie oczarowani ideologią nazistowską swego rodaka – Adolfa Hitlera. Można postawić sobie pytanie, po której stronie stałby porucznik Kiekieritz, gdyby dożył drugiej wojny światowej? Być może kolekcjonowałby dzieła sztuki, maszerując coraz głębiej i głębiej na wschód, by zatrzymać się na Kaukazie i wrócić w trumnie z ikoną spod Stalingradu… Na przykład bohater powieści Jonatana Littella Łaskawe, esesman Maximilian Aue także był wielkim koneserem sztuki. Mimo wszystko jednak coś ze wspólnoty życia w jednym państwie zostało. Zdarzali się Austriacy współpracujący z Armią Krajową, nie mówiąc o Węgrach, których oddziały stacjonowały także w Polsce. Zdarzały się sytuacje, że węgierscy żołnierze dozbrajali polską konspirację czy do niej dezerterowali. Z tego właśnie powodu po wybuchu Powstania Warszawskiego w sierpniu 1944 roku Niemcy wycofali jednostki węgierskie spod Warszawy. O współpracy polsko-węgierskiej traktuje między innymi Eroica (1957) Andrzeja Munka. Akcentował to również Janusz Majewski w swej kontynuacji C.K. Dezerterów, czyli Złocie dezerterów z 1998 roku.

  21. W tym kontekście trzeba wspomnieć film Lokis. Rękopis profesora Wittembacha (1970), w którym Janusz Majewski pięknie rekonstruuje północno-wschodnie kresy dawnej Rzeczypospolitej, czyli Żmudź.

  22. Janusz Majewski, Ostatni klaps…, s. 253.

  23. Stenogram z posiedzenia Komisji Kolaudacyjnej Filmów Fabularnych w dniu 27.04.1979 r.

  24. Tamże.

  25. Która po 1918 roku stała się częścią II Rzeczypospolitej.

  26. Stenogram z posiedzenia Komisji Kolaudacyjnej Filmów Fabularnych w dniu 27.04.1979 r.

  27. Tamże.

  28. Tamże.

  29. Tamże.

  30. To bardzo ważna postać zarówno w powieści, jak i w filmie. Jest między Valaskiem a Kiekieritzem niewypowiedziana zażyłość. Czuje się, że to przyjaciele – jeden do drugiego ma zaufanie pomimo różnicy klasowej, narodowościowej i szarży wojskowej. Valasek jest kolejarzem, a to w ck monarchii był zawód najwyższego zaufania (pisze to potomek kolejarzy ck kolei w Nowym Sączu). Jest coś jeszcze, na co zwraca uwagę Julita Wiktorska-Zapała: „Alfred Kiekieritz […] dojechał na front, ale nie przeżył wojny, ani końca swej epoki. Pociąg – niezawodny pośrednik między czasem przyszłym a minionym – odwiózł więc jego zwłoki do matki, aby choć pośmiertnie umożliwić mu powrót do ukochanej belle époque”. Julita Wiktorska-Zapała, Między wspomnieniem a fantazją: sposoby ocalenia podmiotowości w powieściach Andrzeja Kuśniewicza, „Sztuka i Filozofia” nr 20/2001, s. 147.

  31. Jak wspomina Janusz Majewski, autorem absurdalnego dialogu o żelaznym moście między Morycem Haberem (Wiktor Zborowski) a Kanią – który stał się mottem dla niniejszego tekstu – jest Ryszard Nyczka, reżyser, scenarzysta i producent filmowy, który na planie C.K, Dezerterów rozpoczynał dopiero swą karierę jako młodszy asystent. Zagrał też niewielką rolę wartownika, który po inspekcji generała (Mariusz Dmochowski) eskortuje von Nogaya i jego papugę do aresztu.

  32. Czyli Armia Polska we Francji i oddziały formowane przez Włochów z jeńców narodowości polskiej, które pod koniec wojny połączono w Armię Polską we Włoszech.

  33. Nie jest też prawdą, że Kazimierz Sejda jest autorem jednej książki. Wprawdzie powieść napisał tylko jedną, ale ma na koncie publikacje z dziedziny falerystyki. Był Sejda niezwykle uznanym fachowcem w dziedzinie odznaczeń, nie tylko zresztą wojskowych.

  34. Zofia Turowska, Janusz Majewski zdradza jak robił „C.K. Dezerterów”, dodatek „Rzeczypospolitej” „Plus Minus”, https://www.rp.pl/plus-minus/art10670411-janusz-majewski-zdradza-jak-robil-c-k-dezerterow [stan z lutego 2023].

  35. Podczas kolaudacji między innymi redaktor Kazimierz Koźniewski mówił, że „film bardzo mnie znudził, bo jest w nim masę skeczów, ale brak jest mi ciągłej dramaturgii. Film niewątpliwie i bardzo wyraźnie rozpada się na dwie części. W sumie trzeba powiedzieć, że realizacja tej pozycji ekranowej pomyślana była jako film rozrywkowy. Oczywiście, że oglądając ten film nie ma żadnych powodów do zgłoszenia zastrzeżeń merytorycznych, czy też zastrzeżeń natury politycznej, bo jest to pozycja czysto rozrywkowa”. Sukces C.K. Dezerterów od chwili premiery pokazał jak bardzo mylił się redaktor Koźniewski, zresztą większość kolaudantów

    nie podzielała jego zdania. Zwracano uwagę, że film składa się wyraźnie z dwóch części, lecz o nudzie czy znużeniu nie może być mowy. Stenogram z posiedzenia Komisji Kolaudacyjnej Filmów Fabularnych w dniu 18 listopada 1985 r.

  36. Janusz Majewski, Ostatni klaps…, s. 71.

  37. Ojciec tego wybitnego reżysera, scenarzysty i pedagoga – Franciszek Burski – był przedwojennym majorem Wojska Polskiego i służył w garnizonie lwowskim.

  38. Janusz Majewski, Ostatni klaps…, s. 333–334.

  39. Roger Caillois w swym słynnym eseju przyrównał wojnę do wielkiego, ekstatycznego święta religijnego. To czas karnawału, odwrócenie porządku, który ma zarówno moc niszczącą, jak i ożywczą. Mówiąc inaczej, to krwawa orgia, po której powstaje czasem lepsza, a czasem gorsza, ale zawsze nowa rzeczywistość. Roger Caillois, Wojna i sacrum, [w:] Antropologia widowisk, red. Leszek Kolankiewicz, Warszawa 2008, s. 280–286.

  40. Cytat za: Piotr Korczyński, Zapomniani. Chłopi w Wojsku Polskim, Kraków 2022, s. 244.

  41. Galicyjski Pułk Piechoty Nr 57 potocznie zwany był z racji swego składu 57 Tarnowskim Pułkiem Piechoty.

  42. Piotr Korczyński, Zapomniani…, s. 245.

  43. Tamże.

  44. Tamże.

  45. Nie udało się ustalić właściwej nazwy tej miejscowości.

  46. Piotr Korczyński, Zapomniani…, s. 246.

  47. Tamże.

  48. Tamże, s. 247.


Piotr Korczyński – zastępca redaktora naczelnego „Polski Zbrojnej Historia”, historyk i publicysta; autor książek, m.in. Dawno temu na Dzikim Zachodzie, Śladami Szeli, czyli diabły polskie, Przeżyłem wojnę… Ostatni żołnierze Walczącej Polski, Zapomniani. Chłopi w Wojsku Polskim; współautor w tomie 2 i 3 Europejskiego Kina Gatunków oraz 1000 filmów, które tworzą historię kina. W „Mówią Wieki” i w „Polsce Zbrojnej Historia” prowadzi stałe cykle o kinie historycznym i wojennym.

Streszczenie

Wielka Wojna z lat 1914–1918 nazywana jest prawdziwym końcem XIX wieku i początkiem XX stulecia. Wśród historyków trwa dyskusja, czy rok 1918 jest istotnie jej końcem. Wielu pierwszą wojnę światową łączy z drugą wojną światową i koniec tego gigantycznego konfliktu widzi w roku 1945. Są też tacy, którzy twierdzą, że był to dopiero koniec zimnej wojny w 1989 roku. Dziś znowuż ten pogląd jest weryfikowany po agresji Rosji na Ukrainę 24 lutego 2022 roku… W tym kontekście dwa filmy Janusza Majewskiego – dramat Lekcja martwego języka i komedia C.K. Dezerterzy – jawią się niczym palimpsest, który wydawał się opowiadać o minionych wydarzeniach i krainach już nieistniejących, a dziś nabrał złowieszczego znaczenia. Obydwa arcydzieła traktują o ludziach, którzy muszą odnaleźć sens i dalszą drogę w czasie apokalipsy, która niszczy stary porządek i jeszcze nie wiadomo, co przyniesie jutro. Porucznik Kiekieritz, bohater Lekcji martwego języka umiera wraz z końcem państwa, za które walczył na dalekich jego peryferiach, w świecie dlań egzotycznym – Galicji. Żołnierze z C.K. Dezerterów przez klęskę swej armii – ocalają życie, by w istocie czekać na kolejną wojnę…

Summary

1st World War from 1914 – 1918 is named as a true end of 19th century and a start of 20th century. Many historians are discussing that the year 1918 is a proper date of its end. Many of them connect the 1st World War with the 2nd  World War and show the 1945 year as an end. Someone thinks that the 1989, the end of cold war, was also the end of the firs conflict. Today, this opinion is verified after a Russian aggression in Ukraine from 24th February 2022… In this context, two Janusz Majewski’s films – drama Lekcja martwego języka and comedy C.K. Dezerterzy – are being shown as a palimpsest, which is seen as a story about previous times and non – existing lands and today has had the bad connotation. Both masterpieces tell about people who must find the sense and continue way in the time of apocalypse which destroy the old system and no one know what seems to be tomorrow. Porucznik Kiekieritz, the hero of Lekcja Martwego Języka, died during the end of the country which he had fight for on the its far edges, in the exotic world for him – Galicja. Soldiers from C.K. Dezerterzy saved their lives due to the failure of their army, only for waiting for the next war…

Bibliografia

Caillois Roger, Wojna i sacrum, [w:] Antropologia widowisk, red. Leszek Kolankiewicz, Warszawa 2008, s. 280–286

Korczyński Piotr, Cienka czerwona linia honoru, https://polska-zbrojna.pl/home/articleshow/35081?t=Cienka-czerwona-linia-honoru [stan z lutego 2023]

Korczyński Piotr, Zapomniani. Chłopi w Wojsku Polskim, Kraków 2022

Kuśniewicz Andrzej, Lekcja martwego języka, Łódź 1996

Lam Andrzej, Delectatio Morosa, „Kino” 1979, nr 10, s. 19–22

Ledóchowski Aleksander, Dianie z Efezu [w:] tegoż, Ulotne obrazy, Warszawa 1998

Majewski Janusz, Ostatni klaps. Pamiętnik moich filmów, Warszawa 2006

Pollack Martin, Topografia pamięci, przeł. Karolina Niedenthal, Wołowiec 2017

Sejda Kazimierz, C.K. Dezerterzy, Warszawa 1988

Stenogram z posiedzenia Komisji Kolaudacyjnej Filmów Fabularnych w dniu 27.04.1979 r.

Stenogram z posiedzenia Komisji Kolaudacyjnej Filmów Fabularnych w dniu 18 listopada 1985 r.

Turowska Zofia, Janusz Majewski zdradza jak robił „C.K. Dezerterów”, dodatek „Rzeczypospolitej” „Plus Minus”, https://www.rp.pl/plus-minus/art10670411-janusz-majewski-zdradza-jak-robil-c-k-dezerterow [stan z lutego 2023]

Turowska Zofia, Janusz Majewski. Film – kobieta jego życia, Warszawa 2017

Wiktorska-Zapała Julita, Między wspomnieniem a fantazją: sposoby ocalenia podmiotowości w powieściach Andrzeja Kuśniewicza, „Sztuka i Filozofia” nr 20/2001, s. 132–152

Wojnicka Joanna, Janusz Majewski – literatura i styl, https://ruj.uj.edu.pl/xmlui/bitstream/handle/item/261189/wojnicka_janusz_majewski_literatura_i_styl_2004.pdf?sequence=1&isAllowed=y [stan z lutego 2003]

2 kwietnia 2023