Miliony osób przed telewizorami, legendarna rola Aleksandry Śląskiej, obfitość wnętrz i precyzja historyczna z jaką przygotowywano elementy stroju – to wszystko łączy jeden serial: „Królowa Bona”. Nie jest to jednak wyłącznie opowieść o jednej z polskich królowych. To sentymentalna podróż w przeszłość do raju utraconego, wielka przypowieść o tęsknocie za silną władzą.
Monarchie – zawsze tak samo ciekawe i intrygujące. Niedostępne w swojej tajemnicy oraz bajeczne w blichtrze i dostojeństwie. Tak boskie w zewnętrzności, a zarazem tak zwyczajne w codzienności. Może dlatego kultura tak chętnie sięga po wizerunek władców chcąc utrwalić ich żywot na kartach książek, deskach teatru czy celuloidowej taśmie filmowej. Stanowią odpowiednik antycznych panteonów boskich, których perypetie pobudzały wyobraźnię słuchaczy homeryckich bajań. Uwielbienie bóstw polegało nie tylko na ich wszechmocy, ale także ludzkich słabostkach, które w legendach obnażano. Oczywiście były to wady drobne, ale jednocześnie tak bliskie zwyczajnemu śmiertelnikowi, że mógł się w nich przejrzeć. Taka była zatem rola mitu – przez opowieść o niedostępnym opowiadać o tym co dostępne, posługiwać się alegorią, by zobrazować realne.
„Królowa Bona” (1980-1981), serial w reżyserii Janusza Majewskiego, ze scenariuszem Haliny Auderskiej, jest takim antycznym mitem, przypowieścią o zakrytym, z uniwersalnym przesłaniem dla tego co jawne. Być może dlatego na jego realizację nie szczędzono środków, które zwróciły się w formie ogromnej popularności serialu, ciepłego przyjęcia ze strony krytyków i – co ważne – długowieczności, jaką niewątpliwie się cechuje. Przeciętny zjadacz Netflixa, który z wypiekami na twarzy śledzi losy brytyjskiej rodziny królewskiej z serialu „The Crown”, jeśli chciałby znaleźć polski odpowiednik, to siłą rzeczy sięgnie do dzieła Janusza Majewskiego, albo przynajmniej wymieni go jako przykład rodzimej twórczości na podobny temat. Dość powiedzieć, że pod względem konstrukcji, czy sposobu narracji, to formaty bardzo do siebie podobne, przy czym „Królowa Bona” jest przecież niespełna 40 lat starsza[1].
Mit antyczny
Co jednak było siłą, która PRLowską widownię przygarnęła do ekranów, a później pozwalała przy nich zostać kolejnym pokoleniom? Był nią niewątpliwie sentyment, którym od początku naznaczona jest narracja produkcji. Konstrukcja serialu jest budowana w formie wspomnienia, refleksji nad przeszłością. Jak wspomina sam Janusz Majewski, ,,Bonę” kręcił dla jednej tylko, wieńczącej dzieło sceny śmierci królowej[2]. Wielka władczyni, osoba przed którą trzęśli się najwięksi polscy i litewscy politycy pierwszej połowy XVI wieku, umierała w samotności, otoczona przez dworzan, którzy nie tylko jej zgon przyspieszyli przez podanie trucizny, ale po śmierci zaczęli rozkradać pozostawione dobra. Taka wizja końca wydała się być twórcy niezwykle zajmująca i inspirująca. Oto wielka historia kończy się tak do bólu prozaicznie. Człowiek staje się marionetką, bezużytecznym narzędziem, które ze spokojem można odsunąć w cień. Śmierć jest zresztą kręgosłupem serialu. Towarzyszy nam przez cały czas, a kolejne etapy życia królowej naznaczone są zgonami najbliższych – matki, męża, najbliższego przyjaciela, politycznych stronników i przeciwników, żon syna, wreszcie jej samej. Przejmujące poczucie samotności oplata, staje się sznurem, który z każdą kolejną śmiercią zacieśnia się coraz bardziej.
Opowieść o Bonie jest przez to historią minioną, legendą z dawnych czasów, baśnią przykrytą kurzem zapomnienia. W tę atmosferę sentymentu za tym co minione wprowadza nas już czołówka serialu. Uchwycone marmurowe detale z grobowców ostatnich Jagiellonów i towarzysząca temu podniosła, stylizowana na renesansową, muzyka Zdzisława Szostaka wykonana przez Orkiestrę Filharmonii Łódzkiej, wprowadzają nastrój tęsknoty za zamkniętym rozdziałem. Czujemy, że mamy do czynienia z historią zamkniętą, a jednocześnie gdzieś ciągle bijącą w naszym sercu, mającą w jego zakamarku swój, lekko zapomniany ślad. W jednej z pierwszych scen serialu dowiadujemy się o budowie pokazanego w czołówce i w napisach końcowych grobowca. Dzieje ludzkie są zatem wydarzeniami wiodącymi do śmierci, zgon jest ich absolutną kulminacją. Serial jest swoistym otwarciem grobu, ożywieniem wspomnień, oderwaniem się od świata współczesnego i wędrówką do tego co już domknięte, nieistniejące. Na tym polega siła sentymentu. Czujemy się jak zaproszeni do ogniska, przy którym dziadek opowiada nam o zamierzchłych czasach, o których z kolei opowiadał mu jego dziad. Jesteśmy pyłkiem dziejów, tak jak pyłkami byli wielcy władcy naszego świata.
Rehabilitacja smoka
Detal z grobowca jest pretekstem do tej opowieści. Czołówka rozpoczyna się od zbliżenia na herb widniejący w prawej, dolnej części tumby Zygmunta Starego. W centralnej jego części widnieje symbol węża lub smoka, wzięty z herbu używanego przez ród Sforzów, z którego pochodziła Bona. Legenda herbowa jak fatum ciąży na życiu Bony. Powraca do niej w pamfletach na jej temat, w pokątnie wypowiadanych przezwiskach, czy oskarżeniach. Bona jest w oczach jej współczesnych smokiem pożerającym swoje ofiary, kimś kto wkracza w codzienność rujnując ją, kobietą, która uzurpuje sobie męskie powinności. Taką też będą często wiedzieć ją historycy, którzy – ulegając językowi źródeł, postrzegać będą jako wścibską trucicielkę, zazdrosną o pozycję, charyzmatyczną, ale jednocześnie do bólu toksyczną i zachłanną. Dopiero Władysław Pociecha – wybitny badacz polskiego Odrodzenia – pod koniec lat 40. XX wieku – wyda I tom sążnistej biografii małżonki Zygmunta Starego. Do swojej śmierci w 1958 roku uda się mu jeszcze stworzyć trzy kolejne tomy i choć nie opowiedzą one całej historii życia królowej, to odwrócą narracyjną kartę. W książkach Władysława Pociechy jawi się ona jako władczyni ambitna, kobieta swoich czasów, ze zmysłem politycznym i licznymi talentami. To właśnie one mają być przyczyną nieprzychylnych komentarzy pod jej adresem, czy bijącej ze źródeł wściekłości, które złożą się na czarną legendę.
Dzieło Władysława Pociechy być może pozostałoby jedynie kolejnym mało znanym produktem polskiej historiografii gdyby nie przeczytała go polska pisarka Halina Auderska. Dla przedwojennej absolwentki filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim, polski renesans nie był tematem obcym. Jej praca magisterska dotyczyła ówczesnego piśmiennictwa politycznego, a historia często wracała później w jej scenariuszach teatralnych i słuchowiskowych. Fascynacja nowym spojrzeniem na Bonę była ogromna. W 1953 roku na deskach Teatru Narodowego, na podstawie dramatu Haliny Auderskiej wystawiony zostaje spektakl „Rzeczpospolita zapłaci”. Przedstawienie, którego oś fabularna toczy się wokół afery związanej z małżeństwem Zygmunta Augusta z Barbarą Radziwiłłówną, w zupełnie nowym świetle prezentuje postać Bony. Recenzent „Trybuny ludu” pisał:
(…) Ktokolwiek z autorów brał się do osoby Bony Sforza, przedstawiał ją jako złą teściową z bajki. Wichrzyła, kupczyła urzędami, a potem otruła niewinną, uciśnioną synową. Nic z tego u Auderskiej. Bona, zgodnie z historią, jest w jej sztuce mądrą władczynią, przewyższającą myśleniem swoich doradców. (…)[3]
Wydaje się zatem, że anonimowy dziś dla wielu spektakl, jest kluczem do zrozumienia fenomenu serialu „Królowa Bona”. W wywiadzie, którego Halina Auderska udzieliła miesięcznikowi „Kino” w 1980 roku, tak mówiła o swojej wizji postaci:
(…) Jeśli prof. Pociecha przesadził w pochwałach, ja chciałam ocalić tę prawdę, która została zamazana przez „czarną legendę”. Nie jest bez znaczenia fakt, że lud ówczesny zdawał się chętnie na „sądy Bony”, że korzystał z jej inwestycji, że uważał ją za mądrą władczynię. Poszłam za nieomylną „gadką ludową”. Moja Bona ma wybuchowy włoski temperament, nadmierne i przez to drażniące pragnienie władzy, nieliczenia się z zastaną rzeczywistością, rzecz nie do pomyślenia w ówczesnej Rzeczypospolitej Polskiej (…) Chciałabym, aby mój film telewizyjny o Bonie był zarazem rehabilitacją tej postaci, usprawiedliwieniem wielu jej działań i zamierzeń. (…)[4]
Rodzący się w nas sentyment jest zatem nie tylko budzony przez sam fakt opowieści o czasach minionych, ale też baśnią o dobrej królowej, głęboko zatroskanej o los swojej przyszywanej ojczyzny. Nie jest ona może postacią idealną, ale w końcu to właśnie nieidealność jest prawdziwa, realna, namacalna. Jej wady dodają majestatu, są efektem siły charakteru w starciu z bezsilnością generowaną przez system w jaki Bona została wrzucona.
Młodość to ja ci zagram!
Taką rolę zagrać tylko mogła aktorka dysponująca wysokim mniemaniem na temat swojego talentu, dostojnością i kunsztem. Taką artystką była niewątpliwie Aleksandra Śląska. W filmie występowała rzadko, zwłaszcza w późniejszym etapie kariery. Role dobierała zgodnie z osobistym poczuciem wartości. Kino było dla niej sztuką jarmarczną, w przeciwieństwie do teatralnego sacrum. Dlatego częściej niż na wielkim ekranie zobaczyć ją można było na małym, jednak nie w serialach, lecz teatrze telewizji. „Królowa Bona” była jej ostatnią wielką rolą, wieńczącą piękną karierę, dopełniającą i naznaczającą jej bogatą biografię. Aleksandra Śląska była Boną i Boną pozostała, wcieliła się w nią na wieki, swoją fizycznością, głosem, gestami, sięgając miary archetypu.
Pragnęła nią być. Choć w momencie kręcenia serialu była już kobietą ponad 50-letnią, nie wyobrażała sobie, aby młodą królową zagrał ktoś inny. Choć Majewski nieśmiało sugerować miał, że w pierwszych odcinkach dwudziestolatkę powinna może zagrać młodsza aktorka, Aleksandra Śląska odpowiedzieć miała: Młodość, młodość….Młodość to ja ci zagram![5] Talenty aktorskie jednak nie były wystarczające. Aby „odmłodzić” Bonę dwoiły się i troiły charakteryzatorki, kostiumografka Barbara Ptak i operator Zygmunt Samosiuk. Z dzisiejszej perspektywy zabiegi wydają się być udane, choć podobno po obejrzeniu pierwszych wersji serialu Aleksandra Śląska skwitować miała samokrytycznie: jednak stare pudło! Trudno sobie jednak wyobrazić by w Bonę wcielić mógł się ktoś inny. Wsiąknęła w rolę do tego stopnia, że gdy w tygodniku „Film” pojawiła się notka, że Janusz Majewski planuje z części materiału nakręconego do serialu stworzyć „Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny” gdzie z głównej roli „detronizować” mieli ją Anna Dymna i Jerzy Zelnik, napisała list zaadresowany do prezydium Związku Artystów Scen Polskich, w którym wyrażała oburzenie, że nikt jej wcześniej o tym fakcie nie poinformował. Choć Janusz Majewski próbował wyjaśniać tę kwestię, dobrych relacji nie udało się uratować. Śląska zaistniała jednakże na wielkim ekranie, i choć w drugoplanowej roli, to bijącej głębią majestatu i siły[6].
Sentyment budowany jest na jeszcze jednym filarze, sprzecznym nieco z założeniami scenarzystki. We wspomnianym tekście Halina Auderska mówiła[7]:
Nie chcę aby – choć jest mocno obsadzony w tradycji – był nawiązaniem do malarstwa historycznego.
Matejko na ekranie
Nieco inne spojrzenie musiał mieć Janusz Majewski. Serial kilkakrotnie wprost odwołuje się do historycznego malarstwa Jana Matejki, ożywiając obrazy krakowskiego mistrza pędzla. Na małym ekranie widzimy zarówno Otrucie Królowej Bony jak i Hołd Pruski. Matejkowski jest też Stańczyk genialnie kreowany przez Piotra Fronczewskiego. Produkcja trafia więc w nasze wyobrażenie o historii i je karmi. Odwracając czarną legendę Bony, od innych kalek kulturowych nie ucieka, tkwiąc w nich i oswajając widza z czymś co już dobrze zna, a może nawet podświadomie czeka. Z podobnymi produkcjami, w których fabuła jest mniej więcej znana, bo wynika ze znajomości dziejów, atrakcją jest przecież nie konstrukcja zwrotów akcji, ale urealnienie tego co rozpoznane ale nie wyobrażone. Stąd głęboka precyzja w rekonstrukcji dworskiej obyczajowości, ceremoniału, czy kultury politycznej. Nie można w tym miejscu uciec od edukacyjnej wartości serialu. Wyraża się on nie tylko w doskonałości inscenizacyjnej, czy profesjonalnej konsultacji historycznej, do której zaproszono m.in. Andrzeja Wyczańskiego – wówczas jednego z najbardziej cenionych znawców renesansu – ale także ekspozycyjnych dialogach. Bywają one przez to nieco karykaturalne, nienaturalne i mało płynne, zwłaszcza, że nadana jest im lekka, choć nieirytująca, archaizacja. W ich charakterze widać słuchowiskowe doświadczenie Haliny Auderskiej, która pisząc dla radia siłą rzeczy wyczulona była na to, że słowo musi namalować rzeczywistość. Czasem w serialu słychać to aż nadto. Doskonałym przykładem tej precyzji jest list z uwagami do scenariusza jaki Halina Auderska napisała do Janusza Majewskiego, gdzie domagała się doprecyzowania treści dialogów, tak aby oglądający miał stuprocentową pewność co do intencji politycznych jakie stały za Boną[8].
Wielka polityka na małym ekranie
No właśnie, a jakie intencje polityczne stały na twórcami serialu? Warto podkreślić, że ówczesne władze nie szczędziły grosza na realizację „Królowej Bony”. Budżet wynosić miał około 60 mln ówczesnych złotych. Dość powiedzieć, że na początku lat 80. XX wieku za 1 mln można było kupić…dwa małe fiaty. Ekipa filmowa pracuje w komfortowych warunkach, ekipę odwiedza Polska Kronika Filmowa, i choć nad pieniędzmi czuwał Konstanty Lewkowicz – znany ze swojej, mówiąc enigmatycznie, niechęci do ich wydawania – to widzów udaje się przenieść w czasie bez zbędnej umowności. Skąd takie zainteresowanie władzy? Atutem mogła być autorka scenariusza, która uchodziła za osobę bliską Partii. Choć pozostawała bezpartyjna w 1964 roku podpisała się pod listem krytykującym autorów listu 34, który protestował przeciwko cenzurze i ograniczaniu wolności artystycznej. W 1981 weszła w skład prezydium Frontu Jedności Narodu, a później także PRON. Podobać mogła się też idea sentymentalnej podróży do Złotego Wieku, czasu świetności i potęgi. W końcu jeśli taka kiedyś była Polska, to czy może się znów taką stać? – pytać mogli zgromadzeni przed telewizorami odbiorcy.
W narracji serialu kryją się jeszcze dodatkowe tropy, które mogą wpisywać się w narrację, która była korzystna dla ówczesnej władzy. Pierwsza to wyraźna i nieskrywana antyniemieckość, która – lekko ahistorycznie – powraca kilkakrotnie. Sfera rywalizacji z Habsburgami pokazana jest jako element odwiecznej wojny polsko-niemieckiej, a Bona – tym samym – jest wyrazicielem uniwersalnego i ponadczasowego interesu narodowego, w przeciwieństwie do naiwnych polskich polityków, czy nawet samego Zygmunta Starego. Drugim takim tropem jest wyraźne zwrócenie się ku centralizmowi władzy. Nie była to myśl nowa w polskiej refleksji nad przeszłością. Wpisywała się chociażby w to o czym pisała i mówiła dziewiętnastowieczna krakowska szkoła historyczna. Widoczna jest także w dziełach Wyspiańskiego, czy wspomnianego Matejki. Można zatem powiedzieć, że autorzy ponownie sięgnęli po coś co tkwiło głęboko w sentymencie Polaków, w tęsknocie za silną władzą, przeciwna anarchii, w interesie Polski działającą czasem na bakier z obyczajem czy prawem. Archetypem takiej właśnie władzy była Bona, zdolna do intryg i świństewek, ale nie dla realizacji własnych ambicji, czy prywatnej racji, ale dla dynastii i Rzeczpospolitej.
Dla Haliny Auderskiej nie była to myśl nowa. Była to w zasadzie kopia refleksji, którą przedstawiła we wspomnianym już spektaklu „Rzeczpospolita zapłaci”. Można powiedzieć, że w 1953 roku, na deskach Teatru Narodowego powstał pierwowzór późniejszej Bony, kreujący nie tylko pojedyncze postacie, ale całe zaplecze ideowe. W tym dramacie znalazł się także jeden element powtórzony też w serialu, który mógł burzyć tę pewność, że „Królowa Bona” namawia do władzy silnej i nieskrępowanej. W odcinkach mówiących o małżeństwie Zygmunta Augusta z Barbarą, głosem racji stanu staje się społeczność szlachecka reprezentowana głosem posła Boratyńskiego (w tej roli cudowny Franciszek Pieczka). To ona przypomina Augustowi – zwiedzionemu porywem serca – o jego monarszych obowiązkach. Wtóruje temu głosowi ludu sama Bona, która surowo oświadcza synowi, że przede wszystkim i nade wszystko jest królem! W roku 80., gdy serial wszedł na ekrany, a za oknem trwał karnawał Solidarności, takie wskazanie, że przez głos ludu także może przemawiać interes narodu, mogło być ryzykowne.
„Królowa Bona” do dziś pozostaje jednym z najwspanialszych polskich filmów historycznych. Choć jej forma ograniczona jest do dialogów, najczęściej w zamkniętych pomieszczeniach, to bogactwo scenografii i charyzma aktorska działa jak wehikuł czasu. Dzięki temu nie traci na ponadczasowości i uniwersalności. Jagiellonowie zasługują oczywiście, aby do nich filmowo wracać. Opowieść o ich panowaniu może być barwną opowieścią o władcach i ludziach. Każdy kto się tego podejmie będzie musiał się jednak najpierw zmierzyć z Boną, a ta będzie przeciwniczką wagi ciężkiej. Z sentymentem walczy się bowiem najtrudniej.
[1] Warto zwrócić uwagę na czołówkę serialu. W przypadku „The Crown” autorzy skupiają się także na symbolice korony jako obiekcie uwagi. W „Królowej Bonie” tym obiektem jest grobowiec.
[2] Z. Turowska, Janusz Majewski – film, kobieta jego życia, Warszawa 2017, s. 297-298.
[3] Jan Alfred Szczepański, [Jaszcz], Zygmunt i Barbara, „Trybuna Ludu” 1953, nr 258, s. 4.
[4] H. Auderska, O scenariuszu serialu „Królowa Bona”, „Kino” 1980, nr 4., s. 19.
[5] Z. Turowska, dz. cyt., s. 304.
[6] Tamże, s. 309 i 311.
[7] H. Auderska, dz. cyt., s. 19.
[8] Z. Turowska, dz. cyt., s. 292-293.
Bibliografia:
Auderska H., O scenariuszu serialu „Królowa Bona”, „Kino” 1980, nr 4.
Budrewicz T., Człowiek i historia w utworach dramatycznych Haliny Auderskiej, ,,Rocznik Naukowo-Dydaktyczny”, 1980, z. 72.
Haliński A., 10 000 dni filmowej podróży. Od „Sanatorium pod Klepsydrą” do „Starej Baśni”, Warszawa 2002.
Szymala J., Królowa Bona w serialu Janusza Majewskiego, [w:] Film-Historia-Turystyka, Kraków 2016.
Szczepański J, A., [Jaszcz], Zygmunt i Barbara, „Trybuna Ludu” 1953, nr 258, s. 4.
Majewski J., Ostatni klaps: pamiętnik moich filmów, wyd. 1, Warszawa 2006.
Majewski J., Retrospektywa, Warszawa 2001.
Turowska Z., Janusz Majewski – film, kobieta jego życia, Warszawa 2017.
Bio:
Sebastian Adamkiewicz – doktor nauk humanistycznych, koordynator sekcji naukowej Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi. Specjalista z zakresu historii Polski nowożytnej oraz procesów kształtowania się tożsamości narodowych. Autor słuchowisk radiowych i popularyzator historii. Współpracownik portalu Histmag.org. Zainteresowania badawcze koncentrują się wokół dziejów tożsamości, kultury elity władzy, zdarzeń Rewolucji 1905 roku, stosunkach Kościół katolicki – ruch socjalistyczny.
Streszczenie
Serial „Królowa Bona” pozostaje do dziś dnia jednym z najpopularniejszych polskich seriali historycznych. Tajemnica sukcesu tkwi nie tylko w precyzji historycznej, czy doskonałym aktorstwie ale także zawartych kodach i przesłaniu jaki szedł za stosowaną narracją. Artykuł stara się dociec do ukrytych treści i głębokiej symboliki tkwiących w filmie, a także odpowiedzieć na pytanie w jaki sposób wpisywał się w sposób opowiadania o historii specyficznej dla lat 80. XX wieku w Polsce.
Summary
The TV series “Królowa Bona” remains to be one of the most popular Polish historical series. The secret of success lies not only in historical precision or excellent acting, but also in contained codes and the messages which are hided in the narration. The article tries to find out the hidden content and deep symbolism inherent in this film, and answer the question, how it fits into the way of telling about the history specific to the 1980s in Poland.