"Pleograf. Kwartalnik Akademii Polskiego Filmu", nr 2/2020

Bezimienny bohater. “Brylanty pani Zuzy” Pawła Komorowskiego jako próba stworzenia polskiego Jamesa Bonda - pleograf.pl



James Bond, wykreowana w latach 50. XX wieku przez brytyjskiego pisarza Iana Fleminga postać literacka[1], brytyjski agent w służbie Jej Królewskiej Mości, wydaje się elementem zupełnie nieprzystającym do siermiężnej rzeczywistości Polski Ludowej. Uosabiający zepsucie Zachodu zarówno swoimi wyborami estetycznymi (eleganckie garnitury, drogie samochody, wyszukane przybory do golenia czy – zwłaszcza w wersji literackiej – wyrafinowane podniebienie), jak i moralnością (przedmiotowe podejście do kobiet, niewykluczające użycia przemocy) Bond siłą rzeczy nie mógł zaistnieć w oficjalnym obiegu kultury PRL-u. Zwłaszcza że jako zdeklarowany antykomunista często walczył nie tylko przeciw zbrodniczym organizacjom, jak Spectre, czy z szaleńcami w typie Goldfingera lub Doktora No, ale przede wszystkim przeciwko Związkowi Radzieckiemu, uosabianemu przez mniej lub bardziej skutecznych agentów SMERSZ czy KGB. Choć aż do 1989 roku zarówno książki (w latach 1953–1964 Fleming wydał czternaście powieści o Bondzie), jak i filmy o brytyjskim agencie oficjalnie pozostawały poza zasięgiem polskiego czytelnika i widza, funkcjonujące w latach 80. w podziemnym obiegu pirackie kasety VHS z filmami o brytyjskim agencie cieszyły się dużą popularnością, w 1986 roku zaś ukazał się poświęcony Bondowi numer „Filmu na Świecie”, wydawanego przez Polską Federację Dyskusyjnych Klubów Filmowych[2]. Postać Bonda była więc jednak w pewien sposób obecna w kulturalnej świadomości Polaków.

Jak analizuje Robert Dudziński w artykule Agent 007 za żelazną kurtyną. Fenomen Jamesa Bonda w piśmiennictwie Polski Ludowej, w połowie lat 60. w polskich magazynach – takich jak „Odgłosy”, „Tygodnik Kulturalny” czy „Litery”, a nawet w „Trybunie Ludu” – ukazywały się artykuły poświęcone zjawisku „bondomanii”, które, choć opisywały świat Jamesa Bonda w sposób zdecydowanie negatywny, odegrały niemałą rolę w przybliżeniu polskiemu czytelnikowi postaci 007; podejmowały też próby wyjaśnienia jej popularności[3]. Zarzuty, które teksty te formułowały wobec filmów i książek (nierzadko powtarzając głosy francuskiej czy włoskiej krytyki filmowej), skupiały się głównie na antykomunizmie i imperialistycznych zapędach brytyjskiego agenta, jego rasizmie i sadystycznych zachowaniach czy miernych wartościach literackich powieści Fleminga. Często streszczały przy tym konkretne filmy, dając czytelnikom pewne pojęcie o fabułach Operacji Piorun (Thunderball, reż. Terence Young, 1965) czy Pozdrowień z Rosji (From Russia with Love, reż. Terence Young, 1963). Negatywny stosunek prasy zza żelaznej kurtyny do fenomenu Jamesa Bonda jest też przejawem stosunku krytyków do kultury masowej – traktowanej, zgodnie z oficjalną linią ideologiczną, jako poślednia rozrywka sterowana przez społeczeństwa kapitalistyczne. Co ciekawe, fenomen bondomanii zbiega się w czasie z powolną zmianą dyskursu dotyczącego kultury popularnej w Polsce, która stopniowo zaczyna być postrzegana jako warta dokładniejszego zbadania i opisania[4]. Stąd też wśród dominujących w peerelowskich mediach tego okresu głosów krytycznych pojawiają się również stanowiska rozpatrujące filmy o 007 z rzeczywistym zainteresowaniem oraz nieszczędzące im uwag natury bardziej merytorycznej niż ideologicznej – jak artykuły Krzysztofa Teodora Toeplitza czy Zbigniewa Pitery[5].

Kino sensacyjne PRL-u rozpaczliwie pragnęło filmów, które Grażyna Stachówna w swojej książce Władcy wyobraźni określa mianem widowiska bondowskiego[6]. Wyraźnie tęskniło również za niepokonanym kinowym herosem – kimś zupełnie innym od zadomowionych w polskim kinie Maćków Chełmickich czy Janów Piszczyków. Powołanie do życia takiego bohatera nie było jednak na rodzimym gruncie aż takie proste. Filmy kryminalne i sensacyjne zagościły na polskim ekranie dopiero w latach 60., wraz z rozwojem kina gatunkowego spowodowanym dyrektywami programowymi tajnej uchwały Sekretariatu KC PZPR z czerwca 1960 roku. Zalecały one m.in. zwiększenie produkcji filmów rozrywkowych, co również niosło ze sobą wzrost akceptacji dla kultury masowej. Wcześniej wątki kryminalne i szpiegowskie mogły pojawiać się jedynie w filmach socrealistycznych określanych mianem „produkcyjniaków”, skupionych na walce z zachodnim imperializmem – jak Niedaleko Warszawy (reż. Maria Kaniewska, 1954) czy Pościg (reż. Stanisław Urbanowicz, 1954). Dopiero odwilż 1956 roku przywróciła zgodę na zainteresowanie zagraniczną powieścią kryminalną, ze szczególnym uwzględnieniem angielskiej klasyki, takiej jak Agatha Christie czy Arthur Conan Doyle[7].

Początki filmu kryminalnego w Polsce Ludowej nie należały do najłatwiejszych. Wynikało to z braku przedwojennych tradycji tego gatunku, do których twórcy mogliby się odwołać, oraz ze zdecydowanego nacisku ze strony władz na wyzyskanie propagandowej funkcji kina, w tym ocieplanie wizerunku Milicji Obywatelskiej[8]. Pierwszy polski kryminał[9] powstał w 1961 roku – było to Dotknięcie nocy Stanisława Barei według scenariusza Aleksandra Ścibora-Rylskiego, z Wiesławem Gołasem w roli prowadzącego śledztwo Kapitana Prokosza (choć Katarzyna Wajda wskazuje również na stanowiący w dużym stopniu zapowiedź filmów milicyjnych Cień Jerzego Kawalerowicza z 1956 roku[10]). Dotknięcie nocy, a także mający premierę w tym samym roku film Dwaj panowie „N” (reż. Tadeusz Chmielewski, 1961) otwierają dekadę filmów sensacyjnych i kryminalnych; początkowo sprowadzają się one głównie do komedii kryminalnych, jak Lekarstwo na miłość (reż. Jan Batory, 1966) czy Gangsterzy i filantropi (reż. Edward Skórzewski, Jerzy Hoffman, 1962). Powstają adaptacje prozy Joe Alexa/Kazimierza Kwaśniewskiego (pseudonimy tłumacza Macieja Słomczyńskiego), podejmowane są rozmaite próby przeniesienia na ekran powieści milicyjnej (w którą również miał wkład Słomczyński), a także tworzenia hybryd kina sensacyjnego z filmem wojennym (Morderca zostawia ślad, reż. Aleksander Ścibor-Rylski, 1967).

Ryszard Filipski, Tylko umarły odpowie, 1969 r., reż. Sylwester Chęciński, fot. Jerzy Troszczyński, źródło: Fototeka FINA

Sytuacja ta częściowo zmienia się pod koniec lat 60., kiedy pojawiają się filmy kryminalne skupione na realistycznym przedstawieniu pracy milicji oraz na wyeksponowaniu postaci prowadzącego śledztwo milicjanta, jak kapitan Wójcik (Ryszard Filipski) w Tylko umarły odpowie (reż. Sylwester Chęciński, 1969) czy emerytowany kapitan Siwy (Zygmunt Hübner) w Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię (reż. Janusz Majewski, 1969). Oba filmy, choć z dzisiejszej perspektywy oceniane są pozytywnie[11], w tamtym czasie nie zyskały zbyt wielkiej popularności. W wydanym w 1972 roku leksykonie Filmy kryminalne Alicja Helman wspomina tylko o pięciu polskich kryminałach (Dwaj panowie „N”, Dotknięcie nocy, Zbrodniarz i panna [reż. Janusz Nasfeter, 1963], Tylko umarły odpowie, Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię), oceniając je w większości negatywnie[12]. Ani pełen uroku Andrzej Łapicki w roli agenta milicji w Lekarstwie na miłość, ani niepozbawiony przecież charyzmy Zbigniew Cybulski w Zbrodniarzu i pannie nie stworzyli w polskim filmie kryminalnym bohaterów, którymi byłaby zafascynowana szeroka widownia.

Zdecydowanie lepiej gatunek ten odnajdował się na małym ekranie. Telewizja Polska w latach 60. była bardzo prężnie rozwijającym się medium – w 1960 roku powstał Zakład Produkcji Filmów Telewizyjnych, a w 1964 roku podpisano umowę z Zespołami Realizatorów Filmowych w celu stworzenia filmów przeznaczonych specjalnie dla telewizji[13]. Pomijając niezbyt udany, ale nawiązujący w pewien sposób do tradycji Sherlocka Holmesa pierwszy polski serial kryminalny Kapitan Sowa na tropie (reż. Stanisław Bareja, 1965)[14], to przede wszystkim legendarny, powstały w okresie odwilży Teatr Sensacji i Fantastyki Kobra przez prawie trzydzieści lat – począwszy od pierwszego przedstawienia 2 lutego 1956 roku zatytułowanego Zatrute litery (na podstawie kryminału Agathy Christie Zatrute pióro) w reżyserii Adama Hanuszkiewicza – zapoznawał polskich widzów z takimi klasykami złotej ery kryminału jak Arthur Conan Doyle czy Gilbert Keith Chesterton[15]. Związana z postacią charyzmatycznej redaktorki telewizyjnej Illi Genachow oraz z określanym mianem „polskiego Hitchcocka” reżyserem Józefem Słotwińskim Kobra przybliżała widzom również amerykańskie „czarne kryminały”; należały do nich Pomyłka, proszę się wyłączyć z Aleksandrą Śląską z 1966 roku (na podstawie słuchowiska Sorry, Wrong Number, które w 1948 roku w poetyce filmu noir zrealizował Anatole Litvak z Barbarą Stanwyck) czy ambitna realizacja opowiadania Raymonda Chandlera Kłopoty to moja specjalność (reż. Marek Piwowski, 1977), nakręcona już w epoce gierkowskiej prosperity, z Jerzym Dobrowolskim w roli Philipa Marlowe’a.

Pierwszym rodzimym przedsmakiem postaci Jamesa Bonda okazał się jednak bynajmniej nie dzielny policjant Milicji Obywatelskiej czy zimnowojenny agent, ale Hans Kloss. Słynny serial Stawka większa niż życie – którego początki sięgają wersji scenicznej adaptowanej właśnie w ramach Kobry – realizowany w latach 1967–1968 przez Janusza Morgensterna i Andrzeja Konica, oprócz znakomitej, trzymającej w napięciu rozrywki zapewniał też widzom herosa na miarę agenta Jej Królewskiej Mości. Kloss – inteligentny, ujmujący, ale i często bezwzględny, zawsze sprytniejszy od przeciwnika, elegancki w mundurze Wehrmachtu, wreszcie w każdym odcinku czarujący inną atrakcyjną kobietę – nie różnił się zbytnio od brytyjskiego szpiega. Zwłaszcza że, jak w książce Produkcje sensacyjno-kryminalne Telewizji Polskiej 19651989 wskazuje Robert Dudziński, scenarzyści Stawki większej niż życie (a później równie bondowskiego w duchu serialu Życie na gorąco) Andrzej Szypulski i Zbigniew Safjan (występujący wspólnie pod pseudonimem Andrzej Zbych) byli obeznani z tematyką filmów o 007, Szypulski zaś miał możliwość obejrzeć Doktora No (Dr. No, reż. Terence Young, 1962) oraz Pozdrowienia z Rosji w jednym z londyńskich kin[16].

Ryszard Filipski, Brylanty pani Zuzy, 1971 r., reż. Paweł Komorowski, fot. Jerzy Troszczyński, źródło: Fototeka FINA

Na kinową wersję Bonda polscy widzowie musieli jednak poczekać aż do początku lat 70., a konkretnie do roku 1972, kiedy na ekranach ukazały się Brylanty pani Zuzy. Czas, w którym powstał film, wydaje się nieprzypadkowy: początek lat 70. rozpoczyna epokę I sekretarza KC Edwarda Gierka, okres budowania nowej peerelowskiej narracji. Siermiężną i często purytańską dekadę Gomułki zastępuje era częściowej liberalizacji, bliższych kontaktów z Zachodem (których symbolem na zawsze pozostaną amerykańskie kredyty oraz większa dostępność zachodnich towarów, jak coca-cola), a także propagandy sukcesu prezentującej Polskę Ludową jako kraj nie tylko będący przemysłową potęga, ale także krainą dostatku. Okres rządów Gierka (1970–1980) to także dekada, która najbardziej rozbudziła apetyty konsumpcyjne mieszkańców PRL-u, obiecując przynajmniej namiastkę zachodniego stylu życia. I taką też namiastką, w pół kroku między ideologią krajów Układu Warszawskiego a aspiracjami do atrakcji kapitalistycznego świata, są Brylanty pani Zuzy.

Film Brylanty pani Zuzy w reżyserii Pawła Komorowskiego (twórcy między innymi kryminału Kocie ślady [1971] czy filmu obyczajowego Ściana czarownic [1967]) swoją premierę miał w marcu 1972 roku, w kilka miesięcy po premierze ostatniego oficjalnego Bonda wytwórni Eon, z Seanem Connerym w roli głównej, Diamenty są wieczne (Diamonds Are Forever, reż. Guy Hamilton, 1971)[17]. Nakręcony na podstawie książki Jerzego Siewierskiego Spadkobiercy pani Zuzy film jest historią agenta wywiadu (Ryszard Filipski), który by rozpracować nadmorską szajkę handlarzy brylantów, podszywa się pod zagranicznego przemytnika. Już sam tytuł i zarys fabuły dość jednoznacznie wskazują na bondowskie konotacje. Zmiana książkowego tytułu na zawierający słowo brylanty mimowolnie kojarzy się z filmem Diamenty są wieczne, fabuła zaś rzeczywiście przypomina intrygę filmu i książki Fleminga, gdzie Bond, podszywając się pod przemytnika diamentów, rozpracowuje amerykańską szajkę przy pomocy urokliwej wspólniczki bandytów Tiffany Case (w filmie w tej roli Jill St. John), którą sprowadzi na dobrą drogę. Choć wątpliwe, by twórcy kręconych w 1971 roku Brylantów pani Zuzy mogli zapoznać się z zachodnim filmem, to bardzo możliwe, że książka Siewerskiego (wydana po raz pierwszy w tym samym roku) świadomie czerpała z wydanej w 1956 roku powieści Iana Fleminga, z którą polski autor mógł gdzieś się zetknąć.

Ale Brylanty pani Zuzy w swoich inspiracjach bynajmniej nie ograniczały się tylko do Diamenty są wieczne. W filmie Komorowskiego wyraźnie obecne są echa Doktora No, Żyje się tylko dwa razy (You Only Live Twice, reż. Lewis Gilbert, 1967), Goldfingera (reż. Guy Hamilton, 1964) czy Operacji Piorun, a także całej bondowskiej mitologii. Inspiracje te bywają przeprowadzone w sposób całkiem udany (jak interesujący, wprowadzający widza w sam środek intrygi początek filmu – chwyt powtarzający się we wszystkich filmach o Bondzie, prawdopodobnie podpatrzony u Hitchcocka), chwilami jednak groteskowo przypominają pierwszą parodię filmów o 007 – gwiazdorsko obsadzone Casino Royale w reżyserii m.in. Johna Hustona (za projekt odpowiadało kilku twórców) z 1967 roku.

Również wybór Ryszarda Filipskiego do roli agenta kontrwywiadu wydaje się ciekawy, zwłaszcza że kariera mężczyzny już rok później nabrała zupełnie innej dynamiki, a jego postać zyskała zupełnie nowe znaczenie w polskim środowisku filmowym. Aktor, na początku lat 70. kojarzony z rolami twardych i bezwzględnych mężczyzn w filmach kryminalnych (kapitan MO w Tylko umarły odpowie), w 1973 roku wystąpił w roli majora Henryka Dobrzyńskiego w filmie Hubal kontrowersyjnego reżysera Bohdana Poręby. Hubal, choć różnie oceniany przez krytyków (padały określenia „patriotyczny kicz”), stanowił jeden z rekordowych pod względem frekwencji filmów w historii polskiego kina[18]. Filipski nie tylko w powszechnej świadomości stał się twarzą przedstawionego jako bohater bez skazy Hubala, przez wiele lat utożsamiany był także z ideowym, narodowo-komunistycznym kręgiem Bohdana Poręby; znane też były jego antysemickie poglądy, które wpisywały się w polską rzeczywistość po maju 1968 roku (kierował w Krakowie teatrem eref-66). W nadzorowanym przez Porębę Zespole Filmowym „Profil” Filipski zaczął też reżyserować filmy stojące w kontrze do kina moralnego niepokoju, jak Orzeł i reszka (1975) czy Wysokie loty (1978). Ostatnim filmem, który wyreżyserował, był trzygodzinny Zamach stanu, opowiadający o przewrocie majowym, gdzie sam wcielił się w rolę Józefa Piłsudskiego. Zamach stanu nie odniósł sukcesu ani artystycznego, ani frekwencyjnego, podobnie jak nie odnosiły go filmy Poręby w tym okresie; obaj twórcy (zwłaszcza kojarzony z – określanym mianem faszyzującego – ugrupowaniem Zjednoczenie Patriotyczne „Grunwald” Poręba) nie cieszyli się sympatią publiczności[19]. Polski Bond początku lat 70. nie jest więc postacią neutralną znaczeniowo, aktorem jednym z wielu, lecz niosącym konkretny przekaz ideologiczny.

Od pierwszych scen filmu bezimienny agent wydaje się w pełni uosabiać cztery mity, które Grażyna Stachówna przypisuje Jamesowi Bondowi: mit sukcesu, światowca, uwodziciela i Prometeusza[20]. Rzeczywiście polski agent, podobnie jak Bond, jest człowiekiem wielu talentów: nie tylko pozostaje sprawną maszyną do zabijania, ale także zna się na diamentach, ma spore zdolności aktorskie i zimną krew, jest sprytny, doskonale prowadzi samochód i motorówkę. Jak na obywatela Polski Ludowej całkiem dobrze odnajduje się w bardziej światowych miejscach i sytuacjach, jak podróż samolotem, elegancki hotel czy modny klub; przez cały czas ma na sobie szykowne garnitury i okulary przeciwsłoneczne. Na pierwszy rzut oka mężczyzna nie wydaje się typem uwodziciela, ale swoją charyzmą budzi zainteresowanie zarówno związanej z gangiem atrakcyjnej córki pani Zuzy – Joanny (Halina Golanko), jak również kobiet w nadmorskiej dyskotece.

Halina Golanko, Brylanty pani Zuzy, 1971 r., reż. Paweł Komorowski, fot. Romuald Pieńkowski, źródło: Fototeka FINA

Nieodpartą męskość bohatera dodatkowo podkreśla fakt, że jeden z przestępców, Robert (Andrzej Szajewski), wyraźnie zniewieściały histeryk, łatwo i z dużym entuzjazmem pozwala się zdominować polskiemu agentowi. Ani fakt, że homoseksualizm w polskim filmie z tamtego okresu przedstawiony jest w sposób przesadny, zahaczający o estetykę kampu, ani powiązanie nacechowanej queerowo postaci z szajką mających kontakty w kapitalistycznym świecie przestępców – funkcjonującego jako kolejny fantazmat zachodniego zepsucia i dekadencji – nie są zaskakujące. Robert niemal idealnie wpisuje się w uproszczony i przerysowany stereotyp homoseksualnego mężczyzny funkcjonujący w kinie PRL-u, o którym pisze Sebastian Jagielski: postaci te skonstruowane zostały za sprawą zaledwie kilku natychmiast rozpoznawalnych cech, które nie podlegają zmianie, są stałe i niezmienne: miękkie gesty, „zwiędła dłoń”, powłóczyste spojrzenia, wysoki głos, makijaż i wymodelowana fryzura[21].

To karykaturalne i stereotypowe przedstawienie osoby homoseksualnej nie jest zresztą czymś nowym względem zachodniego Bonda. Zarówno w filmach z lat 60., jak i późniejszych homoseksualizm był traktowany jako przejaw degeneracji, stąd też osoby homoseksualne często miały powiązania z głównymi antagonistami Bonda (jak sadystyczna Rosa Klebb w Pozdrowieniach z Rosji). Najbardziej kuriozalnym przykładem, który wyraźnie podkreśla, że w obowiązkowo heteroseksualnym świecie Bonda nie ma miejsca na jakiekolwiek odstępstwa, jest przypadek postaci Pussy Galore z Goldfingera. Pussy Galore, w książce pewna siebie lesbijka, po nocy spędzonej z agentem 007 „przekonuje się” do mężczyzn. W filmie Goldfinger wątek ten pominięto, ale już w późniejszym o prawie dwadzieścia lat Zabójczym widoku (A View to a Kill, reż. John Glen, 1985), z Rogerem Moore’em, niepokojąco androgeniczna May Day (Grace Jones), mimo pozornie silnej osobowości, daje się uwieść brytyjskiemu agentowi, a następnie poświęca dla niego życie. Obyczajowa anachroniczność Brylantów pani Zuzy z perspektywy Bonda nie jest więc rażąca, ponieważ jest to świat z założenia konserwatywny, głuchy na osiągnięcia kina kontestacji czy rewolucji seksualnej.

Ostatni mit, jaki według klasyfikacji wymienionej przez Grażynę Stachównę odzwierciedla Bond, to mit Prometeusza[22]. Brytyjski agent, niczym antyczny tytan i dobroczyńca ludzkości, dzielnie broni świat przed niebezpiecznymi szaleńcami i katastrofą jądrową, a Wielką Brytanię przed zdrajcami, komunistami i każdym, kto mógłby zagrozić kapitalistycznemu ustrojowi. Te same niemalże cechy, choć oczywiście w lustrzanym odbiciu (i na zdecydowanie mniejszą skalę; Ryszard Filipski w Brylantach pani Zuzy bynajmniej nie musiał ratować świata), można przypisać polskiemu agentowi. Z odwagą broni socjalistycznej Polski przed kapitalistycznymi wpływami i przemytem, wyjaśnia tajemnicę śmierci pani Zuzy oraz nawraca jej córkę na przysłowiową drogę cnoty.

Brylanty pani Zuzy dbają również o odpowiednie dekorum. Wzorem rozgrywających się w egzotycznych lokalizacjach kolejnych części przygód 007 (Bond między Doktorem NoDiamenty są wieczne odwiedził między innymi Jamajkę, Bahamy, Turcję czy Japonię) film Komorowskiego rozpoczyna się scenami z bliskowschodniego miasta oraz z podróży samolotem. Już w Polsce akcja przenosi się do luksusowego hotelu na rodzimej Riwierze: zdjęcia kręcono w Świnoujściu i Międzyzdrojach. Nie brakuje również dwóch przepełnionych pięknymi kobietami i modną muzyką scen w nadmorskiej dyskotece (impreza odbywa się w popularnej wówczas kawiarni Molo w Międzyzdrojach). Muzyka zresztą jest w bondowskiej serii bardzo istotna – charakterystyczny motyw skomponowany przez Johna Barry’ego należy dziś do najsłynniejszych tematów muzycznych w historii kina, podobnie jak większość związanych z poszczególnymi filmami tytułowych piosenek (by wymienić tylko utwory Shirley Bassey, Carly Simon czy Tiny Turner). Także Brylanty pani Zuzy nie rozczarowują w tej materii – przejmujący motyw muzyczny skomponował uznany kompozytor Wojciech Kilar, a piosenką przewodnią filmu jest udany utwór Poszłabym za tobą znajdującego się wówczas u szczytu popularności zespołu Breakout i Miry Kubasińskiej. Niewielkie wrażenie robi natomiast kryjówka złoczyńców, której zdecydowanie daleko do wyspy Doktora No czy jachtu z Operacji Piorun. Usytuowana na odludziu duża willa z secesyjnymi elementami architektonicznymi budzi skojarzenia raczej z przedwojenną wyższą klasą średnią niż z siedzibą zbrodniarzy – co zresztą wyraźnie wskazuje na proweniencję peerelowskich przestępców. Również dekadenckie zachodnie wnętrze willi wpasowuje się w ten schemat.

Edmund Fetting, Brylanty pani Zuzy, 1971 r., reż. Paweł Komorowski, fot. Romuald Pieńkowski, źródło: Fototeka FINA

Jednym z najsłabszych punktów filmu pozostaje postać głównego antagonisty, zawsze kluczowa w oryginalnej bondowskiej serii (bardzo często zawiera się w samym tytule filmu, jak Goldfinger czy Człowiek ze złotym pistoletem [The Man with the Golden Gun, reż. Guy Hamilton, 1974]). Szef gangu Krzysztof, jubiler o eleganckiej powierzchowności Edmunda Fettinga, choć początkowo budzi zainteresowanie swoim wystudiowanym chłodem, szybko okazuje się postacią raczej schematyczną. Podobnie uproszczeni są jego pomocnicy – nie najbystrzejszy, umięśniony Sławek (Jerzy Karaszkiewicz) oraz wspomniany już karykaturalny homoseksualista Robert – których umowność i brak psychologicznej wiarygodności sprowadza do postaci symboli, niezbyt subtelnie uosabiających zło kapitalizmu.

Interesująco wypadają różnice między agentem MI6 a jego słowiańskim odpowiednikiem z krajów Demoludów. Przede wszystkim polski agent pozostaje bezimienny, co w kontekście słynnego My name is Bond. James Bond wydaje się zabiegiem celowym (i bardzo ironicznym). Bond ze swoją natrętną manierą symbolizuje tutaj silnie nastawiony na indywidualizm kapitalistyczny Zachód, podczas gdy bezimienny agent reprezentuje kolektywny, służący anonimowo w imię wspólnego dobra duch socjalizmu krajów Układu Warszawskiego. Bond uosabia rozpasanie i chaos: nie odmawia dobrych trunków, cygar ani erotycznych uciech, a po jego potyczkach z przeciwnikami ulice miast, pociągi, motorówki czy samoloty zwykle są zdewastowane i w stanie totalnej destrukcji. Brytyjski agent lubi przemoc i czasami wydaje się czerpać z niej przyjemność (dotyczy to zwłaszcza filmowego wzorca obowiązującego w czasach Brylantów pani Zuzy: już następca Connery’ego, Roger Moore, ujął rolę 007 w ironiczny cudzysłów). Postać odgrywana przez Ryszarda Filipskiego w Brylantach pani Zuzy wydaje się pod tymi względem jego totalnym przeciwieństwem. Polski agent używa przemocy tylko wtedy, gdy jest do tego zmuszony, i wyraźnie się stara, by podczas jego działań nie ucierpiały ani niewinne osoby postronne, ani mienie Polski Ludowej. Zdecydowanie bardziej przypomina twardego ascetę niż przyzwyczajonego do luksusów sybarytę. Również jego kontakty z atrakcyjną Joanną, która po poznaniu prawdy o morderstwie matki i podczas finałowej strzelaniny szuka u mężczyzny opieki, nie sugerują, by doszło między nimi do czegoś więcej niż wspólna walka z przestępcami. Jednak już sama końcówka filmu, w której agent i półnaga (co oczywiście znalazło fabularne uzasadnienie) dziewczyna odpływają motorówką z kryjówki przestępców, staje się powieleniem schematów filmów o 007, gdzie Bond w towarzystwie pięknej kobiety odpływa, odlatuje bądź odjeżdża w nieznane.

Ciekawym akcentem jest zajmująca sporą część filmu końcowa konfrontacja – zdecydowanie odchodząca od bondowskiej estetyki, w której zakończenia sprzyjają efektownym eksplozjom i dosłownemu ratowaniu świata w ostatnim momencie. Strzelanina w Brylantach pani Zuzy przedstawiona jest nie w konwencji lekkiej, sensacyjnej rozrywki, jak wyczyny Bonda, lecz jako żmudne, męczące, pełne potu i krwi wydarzenie. Bezimienny agent, w przeciwieństwie do prawie zawsze nienagannego 007, jest zmęczony, nie do końca radzi sobie z przeciwnikami, jest też zdruzgotany, gdy podczas strzelaniny ginie niewinny, przypadkowy człowiek. Jego zwycięstwo nad przestępcami jest okupione bólem i cierpieniem, mocno dostrzegalnym na ekranie. W sekwencji tej wyraźnie widać wpływy nie tylko bondowskiego kina sensacyjnego, ale również filmów Jeana-Pierre’a Melville’a, Petera Yatesa czy Carola Reeda. Zarówno Samuraj (Le Samourai, reż. Jean-Pierre Melville, 1967), Bullitt (reż. Peter Yates, 1968), jak i Niepotrzebni mogą odejść (Odd Man Out, reż. Carol Reed, 1947), z ich defetystyczną, brutalną w swoim realizmie wizją świata, wydają się inspirować finałową potyczkę bezimiennego agenta. W samej serii o Bondzie na zmianę wizerunku Jamesa Bonda z nienagannego dżentelmena na zmęczonego, zakrwawionego mężczyznę trzeba będzie poczekać aż do Casino Royale (reż. Martin Campbell, 2006) – pierwszego Bonda z Danielem Craigiem.

Brylanty pani Zuzy, mimo kilku wad, mogą wydawać się dość udaną próbą przeniesienia na polski grunt kinowego fenomenu Jamesa Bonda. Jednocześnie film nie do końca spełnia pokładane w nim nadzieje – Ryszard Filipski w roli agenta wywiadu wypada mimo wszystko dość bezbarwnie w porównaniu z charyzmatycznym Bondem Seana Connery’ego (można go porównać co najwyżej do niesławnego George’a Lazenby’ego), członkowie gangu bardziej przypominają kartonowe postacie niż groźnych złoczyńców, a scenariuszowe absurdy (jak choćby konwersacje między agentem a przestępcami) mogą budzić politowanie. Nieco zapomniane Brylanty pani Zuzy nigdy nie weszły do kanonu polskiego kryminału – jak choćby Hazardziści (reż. Mieczysław Waśkowski, 1975) czy Tylko umarły odpowie – bezimienny agent zaś bynajmniej nie zajął podobnego Bondowi miejsca w wyobraźni Polaków i nie powrócił na ekrany w kolejnych odsłonach swoich przygód. Katarzyna Wajda w rozdziale poświęconym filmom kryminalnym i sensacyjnym tego okresu PRL w kryminale czy zbrodnia (nie) doskonała nazywa Brylanty pani Zuzy zamierzoną lub nie parodią gatunku[23], co tylko podkreśla, że film Komorowskiego bynajmniej nie zestarzał się z godnością.

W latach 70. miano rodzimego 007 będzie należało do porucznika Borewicza (Bronisław Cieślak) z kręconego w latach 1976–1989 serialu Krzysztofa Szmagiera o znamiennym tytule 07, zgłoś się – choć sam aktor do dziś w wielu wywiadach podkreśla, że stworzenie polskiego Jamesa Bonda bynajmniej nie było przez twórców zamierzone. Zdecydowanie mniejszy sukces odniósł za to wyraźnie niestroniący od bondowskich inspiracji serial Życie na gorąco (reż. Andrzej Konic, 1979)[24]. W emitowanym w 1979 roku serialu przystojny redaktor Maj (cieszący się wówczas, po roli w Trędowatej [reż. Jerzy Hoffman, 1976], sławą naczelnego amanta lat 70. Leszek Teleszyński) walczył z tajną hitlerowską „Organizacją W” i złym doktorem Gebhardtem. Życie na gorąco kusiło widzów namiastką Zachodu (Maj podróżował po Europie i Ameryce Południowej), a jego twórcy liczyli, że powtórzy on sukces Stawki większej niż życie – serial został jednak całkowicie odrzucony zarówno przez krytykę, jak i widownię; ostatecznie powstało jedynie dziewięć (wyprodukowanych za znaczną sumę) odcinków[25]. W ankietach przeprowadzonych wśród widzów po jego emisji serial Konica został określony mianem zbyt wydumanego i mającego niewiele wspólnego z polską rzeczywistością[26].

Nie bez znaczenia był również fakt, że polski widz nie był już wówczas skazany jedynie na rodzime produkcje sensacyjne – począwszy od 1976 roku w zarezerwowane dotychczas dla Kobry czwartki w telewizji zaczęły pojawiać się zachodnie seriale kryminalne: Aniołki Charliego, Kojak czy Columbo[27]. Polacy mogli również w końcu (choć nie bezpośrednio) zapoznać się z kolejnym, po Connerym, Bondem – telewizja zaczęła wyświetlać serial Święty (The Saint, produkowany w latach 1962–1969) z Rogerem Moore’em. O ogromnej popularności Świętego najlepiej świadczy fakt, że Zbigniew Nienacki, twórca jednej z najpopularniejszych w PRL-u serii dla młodzieży Pan Samochodzik, w wydanej w 1979 roku książce Pan Samochodzik i złota rękawica jednym z bohaterów uczynił „Świętego” (mylnie nazywanego Simonem Templarem zamiast Simonem Temple)[28]. Sam Pan Samochodzik mógłby zresztą również pretendować do miana polskiego Bonda – obdarzony niczym brytyjski agent sprytem i szybkim autem (u 007 był to Aston Martin, u Pana Samochodzika – niepiękny wehikuł-amfibia, za to z silnikiem Ferrari) oraz zmieniającym się w każdej książce wianuszkiem zainteresowanych pań.

Okresem znacznie łaskawszym dla polskich widzów chcących zapoznać się z oryginalnym Jamesem Bondem są lata 80. Sprzyjały temu wspomniany już podziemny obieg kaset VHS, a także fanowskie domowe seanse filmowe czy nieoficjalne wydanie scenariusza Moonrakera (reż. Lewis Gilbert, 1979)[29]. Paradoksalnie była to zarazem era niełatwa dla mitologii 007: brytyjski agent musiał konkurować ze świecącymi triumfy produkcjami spod znaku Kina Nowej Przygody, których sukcesy – zwłaszcza w zestawieniu z mieszaną recepcją Zabójczego widoku, ostatniego Bonda z Rogerem Moore’em – wskazują, że bondowska formuła zaczyna się powoli wyczerpywać. Ten okres przejściowy przypada na ostatnią dekadę nieobecności agenta Jej Królewskiej Mości w oficjalnym polskim dyskursie kulturalnym, dla którego postać Bonda już niedługo straci nimb zakazanej kapitalistycznej rozrywki.

Ryszard Filipski, Brylanty pani Zuzy, 1971 r., reż. Paweł Komorowski, fot. Romuald Pieńkowski, źródło: Fototeka FINA

Stworzona w zimnowojennych latach 50. postać Bonda swoją popularność i mitologię zawdzięczała przede wszystkim funkcji kompensacyjnej, jaką początkowo pełniła – w świecie rozpadającego się po II wojnie światowej Imperium Brytyjskiego, antykomunistycznej histerii i szybko zachodzących przemian obyczajowych agent 007 stanowił stały, zwycięski symbol konserwatywnych wartości. Wizerunek agenta pełnił dla brytyjskiego społeczeństwa funkcję wręcz terapeutyczną. Z kolei bezimienny agent z filmu Komorowskiego, wyrastający z doktryn krajów Układu Warszawskiego, lokuje się gdzieś na pograniczu dwóch konwencji i ideologii. Postać grana przez Ryszarda Filipskiego z jednej strony uosabia atrakcyjny kostium Jamesa Bonda i eskapistyczne oraz konsumpcyjne tęsknoty peerelowskiego widza, z drugiej – pełni funkcję propagandową, kreując wizerunek silnego, inteligentnego mężczyzny, reprezentującego skuteczność peerelowskiego aparatu wywiadowczego. Podobnie sam film, będąc realistycznym odpowiednikiem filmu milicyjnego, miejscami nie potrafi uniknąć odrealnionych, schematycznych i przerysowanych czy wręcz pastiszowych elementów. Właśnie to rozdwojenie – trudny do pogodzenia mariaż socjalistycznych wartości z odrobiną kompensującego niezbyt zachęcającą rzeczywistość zachodniego blichtru – sprawiło, że Brylantom pani Zuzy nie udało się wykreować polskiego 007. Porażka filmu wynikała z nieumiejętności stworzenia realistycznego bohatera, zarazem odpowiadającego potrzebom polskiego widza, jak i dorównującego mitycznemu wizerunkowi zachodniego stylu życia i kapitalistycznej rozrywki, który tak dobrze symbolizował i symbolizuje nadal James Bond.

 



[1] Pierwsza książka o Bondzie, Casino Royale, została wydana w 1953 roku. [powrót]

[2] R. Dudziński, Agent 007 za żelazną kurtyną. Fenomen Jamesa Bonda w piśmiennictwie Polski Ludowej, „Literatura i Kultura Popularna” 2018, nr 24, s. 306. [powrót]

[3] Tamże, s. 291–293. [powrót]

[4] Wyczerpująco o zmianie recepcji kultury popularnej wśród polskich badaczy pisze Eryk Krasucki w rozdziale Masowa kultura socjalistyczna. W poszukiwaniu definicji na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku, [w:] Popkomunizm. Doświadczenie komunizmu a kultura popularna, red. M. Bogusławska, Z. Grębecka, Libron-Filip Lohner, Kraków 2010. [powrót]

[5] R. Dudzińśki, Agent 007 za żelazną kurtyną…, dz. cyt., s. 302–303. [powrót]

[6] G. Stachówna, Władcy wyobraźni. Sławni bohaterowie filmowi, Znak, Kraków 2006, s. 57. [powrót]

[7] R. Dudziński, Produkcje sensacyjno-kryminalne Telewizji Polskiej 19651989. Konwencje motywy konteksty, Katedra Wydawnictwo Naukowe, Gdańsk 2017, s. 56. [powrót]

[8] K. Wajda, PRL w kryminale czy zbrodnia (nie)doskonała. Peerelowskie filmy kryminalne, [w:] Europejskie kino gatunków, red. P. Kletowski, Universitas, Kraków 2017, s. 277. [powrót]

[9] T. Lubelski, Historia kina polskiego 1895-2014, Universitas, Kraków 2015, s. 315. [powrót]

[10] K. Wajda, dz. cyt., s. 279–280. [powrót]

[11] Tamże, s. 287–289. [powrót]

[12] A. Helman, Filmy kryminalne, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1972, s. 33. [powrót]

[13] R. Dudziński, Produkcje sensacyjno-kryminalne…, dz. cyt., s. 48. [powrót]

[14] Tamże, s. 50–58. [powrót]

[15] M. Wesołowski, Dzień dobry, jestem z Kobry, „Gazeta Wyborcza – Duży Format” 2003, nr 260. [powrót]

[16] R. Dudziński, Produkcje sensacyjno-kryminalne…, dz. cyt., s. 140. [powrót]

[17] Sean Connery w 1983 roku ponownie zagrał Bonda w niekanonicznym (niewyprodukowanym przez Eon) Nigdy nie mów nigdy, powtarzającym fabułę Operacji Piorun. [powrót]

[18] T. Lubelski, dz. cyt., s. 394–396. [powrót]

[19] Tamże, s. 475–476. [powrót]

[20] G. Stachówna, dz. cyt., s. 58. [powrót]

[21] S. Jagielski, Maskarady męskości. Pragnienie homospołeczne w polskim kinie fabularnym, Universitas, Kraków 2013. [powrót]

[22] G. Stachówna, dz. cyt., s. 58. [powrót]

[23] K. Wajda, dz. cyt., s. 289. [powrót]

[24] Analiza bondowskich motywów w Życiu na gorąco zob. R. Dudziński, Produkcje sensacyjno-kryminalne…, dz. cyt., s. 139–151. [powrót]

[25] Tamże, s. 152. [powrót]

[26] Tamże, s. 153–154. [powrót]

[27] M. Wesołowski, dz. cyt. [powrót]

[28] W książce Nienackiego Simon Templer gości w Polsce przy okazji kręcenia odcinka Świętego. [powrót]

[29] R. Dudziński, Agent 007…, dz. cyt., s. 304–305. [powrót]

 

 

Bezimienny bohater. Brylanty pani Zuzy Pawła Komorowskiego jako próba stworzenia polskiego Jamesa Bonda

Artykuł poświęcony jest męskim postaciom polskiego kina sensacyjnego i kryminalnego lat 60. i 70. oraz zapotrzebowaniu kinowej i telewizyjnej publiczności na bohatera wzorowanego na Jamesie Bondzie. Porównując styl życia i charakter książkowego oraz filmowego Jamesa Bonda z bezimiennym agentem wywiadu z Brylantów pani Zuzy, autorka wskazuje na różnice i podobieństwa w ich modelach męskości, moralności oraz w stosunku do kobiet.

The Nameless Hero. Diamonds of Mrs. Zuza as an Attempt to Create a Polish James Bond Movie

The article is devoted to male protagonists of Polish crime and action cinema of the 60s and 70s and the growing needs of the Polish Peoples Republic audiences for James Bond-like heroes. The author draws various parallels between James Bond movies and the famous character’s lifestyle and the 1972 Polish movie Diamonds of Mrs. Zuza with a nameless protagonist. By comparing those characters the author also describes differences and similarities of their masculinity, moral codes and attitudes towards women.

Słowa kluczowe: polskie kino mężczyzn, Ryszard Filipski, Paweł Komorowski, kino sensacyjne, kino kryminalne, James Bond, wzorce męskości

Marta Snoch – studentka filmoznawstwa i wiedzy o nowych mediach na Uniwersytecie Jagiellońskim. Interesuje się historią kina oraz związkami filmu ze sztuką i literaturą. Publikuje w „Ekranach”, „Fragile” oraz „Dwutygodniku Kulturalnym Artpapier”. Autorka rozdziału poświęconego filmowemu wynalazcy Janowi Szczepanikowi w publikacji Ludzie nauki dla Niepodległej (Katowice 2018) pod redakcją historyczną prof. dr. hab. Jerzego Sperki.

28 czerwca 2020